my own privet Idahoo

my own privet Idahoo

niedziela, 31 marca 2013

teraz mam tak jak wtedy(z archiwum bloga)

Zapisany byłem na audiencję u papieża ,że Jezus wcale nie umarł. Ja mam ropę na sercu, krzyż noszę na barkach. Plastikowe życie z bateryjką w plecach. Ostatnio otacza mnie moc przypadków. Przypadkowo chowam głowę w piasek, przypadkowo śpiewam na całe gardło, w tramwaju, gdzie ludzie myślą, żem szaleniec, żem głupek. Zombie opanowały już do końca to miasto. Uciekać bym chciał, od śniegu i mrozu, ale gdy tylko rozpędzam się i biegnę, podkłada ktoś pod nogi me ślizgawki i gołoledzie. Przymioty zimy-tej kur**y i suki. Na całe gardło dziś krzyczeć chcę, że w głowie mojej nuklearna wojna, że gęsi wyleciały za morze, że już nigdy nie zobaczę wiosny. Na całe gardło krzyczę dziś, że miłość to nie puzzle, że skleisz na brystolu kawałek po kawałku, układanka z uczuć. I oglądać móc będziesz na boazerii w korytarzu, w mieszkaniu, gdzieś w bloku, gdzie nie mieszka szatan. Jezus nie umarł, bo dziś konam ja. Artysta-plastyk, malarz-wirtuoz, żywiciel-martwych, stadium i rozwój. Zabiłem już nudę, w gównie mieszka diabeł, ja już tylko złote sukna zakładam i błądze po otchłani mej i obrazy tworzę, światy układam i bajkę pisze o Jasiu i wiedźmie. Jak jej uciekłem, zabiłem i zjadłem, ręce odciąłem i pieściłem nimi swe boskie ciało. Sam Apollo mi się z nieba przyglądał i spływał na mnie strumień uniesień. Dziś już namaszczony jestem, złote runo pod pazuchą nosze, nicią Ariadny swe sukna zlepiam i ambrozję piję, w boskim uniesieniu. Od dziś dyzlekcję i zgryz krzywy do kufra chowam, bom ja nie umarł, ale zmartwych powrócił.