my own privet Idahoo

my own privet Idahoo

wtorek, 31 stycznia 2012

o Grzesiu

a to jest chyba o mnie, a może nawet dość za bardzo!
no i imię się zgadza...a historie z dziecięcych wierszy tak trafnie opisują dorosłe życie.

Jest minus piętnaście.
mam suche włosy i mokre spojrzenie.
Czapkę z pomponem i skasowany bilet.
Chodźmy do dra.

"- Wrzuciłeś Grzesiu list do skrzynki, jak prosiłam?
- List, proszę cioci? List? Wrzuciłem, ciociu miła!
- Nie kłamiesz, Grzesiu? Lepiej przyznaj się kochanie!
- Jak ciocię kocham, proszę cioci, że nie kłamię!
- Oj, Grzesiu kłamiesz! Lepiej powiedz po dobroci!
- Ja miałbym kłamać? Niemożliwe, proszę cioci!
- Wuj Leon czeka na ten list, więc daj mi słowo.
- No, słowo daję! I pamiętam szczegółowo:
List był do wuja Leona,
A skrzynka była czerwona,
A koperta...no, taka... tego...
Nic takiego nadzwyczajnego,
A na kopercie - nazwisko
I Łódz... i ta ulica z numerem,
I pamiętam wszystko:
Że znaczek był z Belwederem,
A jak wrzucałem list do skrzynki,
To przechodził tatuś Halinki,
I jeden oficer też wrzucał,
Wysoki - wysoki,
Taki wysoki, że jak wrzucał, to kucał,
I jechała taksówka... i trąbił autobus,
I szły jakieś trzy dziewczynki,
Jak wrzucałem ten list do skrzynki...
Ciocia głową pokiwała,
Otworzyła szeroko oczy ze zdumienia:
- Oj, Grzesiu, Grzesiu!
- Przecież ja ci wcale nie dałam
- Żadnego listu do wrzucenia!... "


muzycznie chilli zet


i ja w Dra.

czwartek, 26 stycznia 2012

Jest to deszczowy maj,
i arabski dźwięk przez ucho sie wciska.
I jest zimna styczeń, i pora roku
na ostatnie litery.
Jest wiatru rozkosz,
i letnie pokwitanie.
Jest stan i skupienie.
Jest czas i czas na lewitowanie.


Chłodu wiersze,
sto czasu litery i dramat kobiety na jesiennej szosie.
Jest banał lata trzy miesiące
przemoczone buty i przepalone włosy.
Jest czas co nie ucieka, trwa i trwoni me ciało i ze mną.
Jest ręka dzis do odpowiedzi sie zgłosi,
po odpust, udręke i sedno.

wtorek, 10 stycznia 2012

Urlop pełną gębą. Piwo samo się w mych żyłach tłoczy. Przez magiczne pączkowanie drożdży i chmielu. Z korzeniem imbiru w bonusie. Przyjmuje dziś petentów, co rozmową uszy moje raczyć będą. Vis-a-vis mnie zasiądą i cieszyć oko moje zechcą swą nienaganna sylwetką i mimiką twarzy. Ja dziś zapraszam. Uciekam przed zmartwieniem i korporacją. Dziś konsekwentnie piastować mogę tylko pijaństwo. Jako stanowisko przejrzyste i klarowne. Stanowisko urlopowe. Mam muszkę, marynarkę i kolory wiosny. Zadbane paznokcie i pachnące skronie. Wspaniale gestykuluje i mam stronnicze włosy. Dziś bajek nie zmyślam tylko prawdę głoszę i zakładam że trwać w tym będę do tygodnia końca. Tymczasem zapraszam tych co narzekać im nie jest dane, na popołudniowe gadanie, papierosy i pociechę oka!Buźka.

i poematy pisze, a może błędy leksykalne urządzam.(nie wiem jakie to ha!)

A co to za miejsce?
Gdzieś poza czasem
Gdzie tylko Kot zagląda czasem
I jakiś tylko taki znicz przy torowisku smętny mroczy
Ręce twoje
Ręce twoje przyjacielu na nim odbite.

Wszystko się od niechcenia tutaj tłoczy
Zeschłe drzewo i wyjące trawy.
Tak przypadkowo
i bardzo bez ładu.
Matka natura tu nawet palcem nie tknęła,
samo się tak to życie toczy
samo obraz układa,
bez czyjegoś widzimisię,
jakiegoś układu,
artystycznej wizji,
czy choćby lekkiej konsultacji.
Mozolnie kamienie ktoś tu dwa
wtoczył.
Może jeszcze przed Chrystusem,
a może przed zniczem.
Co już dawno zgasł, ale szkło trwa w zaroślach i huczy.

Rąk dziś do pacierza nikt nie składa,
na tacę nie prosi.
Tylko choć o jedno spojrzenie,
dotyk czyjejś dłoni,
ktoś się zaniepokoi,
ktoś tu coś ryśnię,
kamień toczy,
ziemie wzruszy.

A co to za miejsce?
Już pewnie nikt nie spyta.

Zniknęło gdzieś za szybą,
następna stacja, następne życia.

No przy okazji muszki to stare utwory, że tak się wyrażę, wkleję.

uwielbiam gitarę na starcie.


a tu dokładnie 3:12....mam ciarki nawet na moim obolałych plecach.

poniedziałek, 9 stycznia 2012

It's just a cigarette and it's just a Malboro Light.


Papierosy. Melodie. Tęsknoty.
Czy jest coś przyjemniejszego niż okienny parapet?
Poranny smog wtłacza się do mojego mieszkania, poprzez na wpół zamknięte okno. Zamydla mi oczy i zatraca rzeczywistość. Tlenek węgla tego miasta. Rozmywa się telewizor, głowa powoli omyka się na łokciu, by po chwili upaść na poduszkę. Światło traci na wartości jak polska waluta. Robi się ciemniej i ciemniej. Stan omdlenia jest bliski. Mózg wariuje wysyłając tysiące sygnałów do wszystkich części mego ciała. Jednak nic nie reaguje. Zawieszony w między-czasie trwam i rozmyślam. O zeszłorocznej jesieni, o niekończącym się leci, i tych mokrych włosach. Dreszcz przechodzi mi po plecach. Staję się bezwładny, otacza mnie fuzja zapachów i smaków. Lewituje między nimi sięgając do tych ulubionych wskazującym palcem. Wyjadam je jak resztki ciasta z miski. Wyborne. Minęła godzina? Dzień? Sekunda?
Coś piecze mnie w palce. Papieros się wypalił. Czas na przemyślenia minął. Rzeczywistość bombarduje obrazem starej kamienicy z naprzeciwka. Gdzie chyba nikt nie mieszka. Rzeczywistość nie jest papierosem. Rzeczywistość jest chujowa.

sobota, 7 stycznia 2012

Jeszcze tylko ta noc.



I kiedy myślał że wszystko zaczyna się prostować, że zmierza ku dobremu, los właśnie wtedy robił mu psikusa i wywracał w miarę uregulowane życie do góry nogami. Momentami miał już wszystkiego dosyć. Gdyby umiał, chciałby zebrać to wszystko, spiąć wielka agrafką i spakować w jedną torbę, ale aktualnie się nie dało. Życie wydostawało się przez drobne otwory i rozlewało się na około jak przez dziurawą chochle.
Bez tych bezsennych nocy, bez tej całej sakralnej otoczki, bez uncji alkoholu, przyjmowanych w zgodzie z wskazówką zegara, musiał stać się zły.
Bez bodźców zewnętrznych nakręcających jego umysł, dających mu wszystko czego potrzebuje, popadał w szaleństwo. Narastające fantazję, zaczęły przyćmiewać realne życie i niszczyły wszystko co przez pewien czas tak skrzętnie budował.
Przyszłość nie istnieje, było tylko tu i teraz.
W tylko jemu znanych miejscach, uwalniał całą moc, jaką w sobie nosił. Darł się na kawałki, rozrzucając swoje spełniające się ego na wszystkie części tych posępnych przybytków.
Życie pulsowało mu w skroni, źrenice zachodziły krwią, dotyk szaleństwa niczym dotyk magicznej różdżki, sprawiał że znów zaczynał racjonalnie myśleć. Znów czuł płynącą w żyłach krew. Nie żył fantazjami, historiami wymyślonymi podczas tych chłodnych nocy z nią w łóżku. Gromadzona energia znajdowała ujście i wyznaczała nowy tor w życiu. Ścieżka która prędzej czy później znów zarośnie jego wianuszkiem kłamstw, pajęczyna sekretów.
Droga którą nie będzie mu dane kroczyć, jawi się aktualnie tak wyraźnie w jego głowie. Jest namacalna, jasna i wyraźna. Wystarczy iść. Wyciągnąć nogi i zrobić pierwszy krok. Ten najtrudniejszy. Ten aktualny. Ten krok tej chwili. Przez najbliższe godziny czuć będzie wyraźnie pod stopami ten znany grunt. Wyczuwać będzie każdy kamień czy nierówność. Jeszcze przez kilka chwil podążać nią będzie na oślep. Nie zważając na konsekwencje. Bez myślenia o dniu jutrzejszym. Dziś jest tylko dziś, a następna okazja może się już nie przydarzyć. Jeszcze tylko przez moment czuć będzie znajomy zapach, docierający tak wyraźnie do jego rozszerzonych nozdrzy. Jeszcze przez te parę chwil ciało jego przeszywać będą znajome bodźce. Jeszcze tylko ta noc, ta jedna noc.