my own privet Idahoo

my own privet Idahoo

wtorek, 30 listopada 2010

Wezwanie do miłości.


"Czy wierzę w miłość? Miłość jest nie do wierzenia, tylko do praktykowania. Nigdy też nie pisałem o miłości."
To dziwne, że nazwanie pewnego symptomu u człowieka, zrodziło tak wiele późniejszych komplikacji i dramatów. Za nią przelewano krew, wynoszono na ołtarze, ścinano głowy, palono na stosach, dla niej pisano opasłe tomy książek, obierano sobie życie, tworzono całą genealogie słowa.
A to tylko słowo.
Z cytatem, którym zacząłem ten wpis, zgadzam się w stu procentach.
Ile naiwnych księżniczek, umierało z zasuszoną błoną dziewiczą, wierząc w miłość?
Ile pobitych partnerów czekało w domach, ciągle wierząc, że ON/ONA się zmieni?
Ile par trwać musi w stagnacji, wierząc, że może w końcu miłość wróci?
Ilu chorych umierało, wierząc w magiczną moc miłości?
...

W miłość się nie wierzy, miłość się praktykuję. Odczuwa się ją i doświadcza.
Przeżywa się, buduję się dla niej pewną przyszłość, walczy się o nią.
Miłość nie jest słowem. Nie jest reakcją chemiczną, zachodzącą w naszym mózgu. Miłość nie jest wytłumaczeniem, nie jest symptomem. Nie jest teorią.
Miłość się praktykuje.

"Dla zakochanych to samo staranie-co dla umarłych,
Desek potrzeba zaledwie sześć,
Ta sama ilość przyćmionego światła.

Dla zakochanych te same zasługi-co dla umarłych,
Pokój z miłością otoczcie z bojaźnią,
Dzieciom zabrońcie przystępu.

Dla zakochanych-posępnych w radości-te same suknie.
Nim drzwi zatrzasną,
Nim zasypią ziemie,
Najcięższy brokat opadnie z ich ciał"

Wszyscy z Nas szukają na pewien sposób miłości, bądź myślą że ona ich znajdzie. Głupota. Miłość to nie postać, która przemierza świat i czeka tylko by kogoś znaleźć.
Jeśli będziemy sami chcieli, to się pojawi. Ale na pewno nie jako termin, ani słowa. To nie będzie wtedy miłość.


Modysta Mówi:
W zimie ubieraj się w Justina.
Właśnie zostałem viceJustinem Polska a.d. 2010. Na wielkopolskę jestem zatem ich cudownych ambasadorem. Ciepłe dresy i bawełniane bluzy niech okadzają wasze spocone klatki piersiowe w te zimowe dni. Niech cotton wam lekkim będzie i przyniesie czołu pot, podczas praktykowania miłości.
Zakładać JustiniloveU i gnać do SQ, wszak z 17-18 zagoszczą tam chłopacy z SIMIAN MOBILE DISCO.
ps. nasycić oczy zdjęciami i szukać na face.
ps2Hustler jako HIT HITÓW WSZECHŚWIATA.


poniedziałek, 29 listopada 2010

Produkt finalny.



Jestem już skończeniem. Znaczy się, że wychodzę na prostą, że zakończyłem etap podróży, że znalazłem stację dokującą, że jestem produktem finalnym.

Produktem Finalnym tej rzeczywistości. Męczennikiem dla mas, dla ogółu, dla popkultury.
Żyjąc myślami poza swoim spektrum czasowym, co rusz wzruszam się widząc najmniejszą zmianę retro na danej rzeczy. Jestem paranoikiem. Tak bardzo czuję się wyalienowany, że muszę sobie stwarzać w głowie ułudę. Musze mieć swój zastępczy świat, do którego uciekam i w którym znajduję pocieszenie, muszę mieć swój matrix. Razem z łykaniem tabletek, nie czerwonej, nie niebieskiej, ale zwykłej, na cierpienia dnia ówczesnego.

Modysta mówi:
Ja wychodząc z założenia, że przepiękną estetyką i fizjologią swej osoby, mogę pokonać wszystko, tworzę cudownie wyglądający wymiar, znajdujący się w strefie klimatycznej południe, gdzieś na styku lat 50-tych z 60-tymi. Piękna rzeczywistość, z kulturą, sztuką i obyczajem.
Zamykam się tam na złe miesiące zimy, malując obrazy, akwarelą i pisakiem.
Jak wspomniałem ja już jestem skończonym produktem. Nie chcę już ewoluować, nie chce kolejnych etapów rozwoju. Z własną głową, ideą, priorytetami i spójną koncepcją zajdę daleko...daleko poza tą rzeczywistość.
PS.wszyscy najbardziej znani i cenieni ludzie, wypowiadają się w wywiadach, że czują iż żyją nie w swojej epoce. Jedni ją wyprzedzają, inni umierają z tęsknoty za tym co odeszło. I ja ich rozumiem.
W sercu mam skowyt a na dłoniach mam róże.

ps.the kills jest terapią.

środa, 24 listopada 2010

Contemporary punk!

Wstaję przed ósmą, a może bardzo długo po siódmej. Dopijam kawę zalaną przez nią w biegu. Śniadanie zupełnie nie wartościowe, bądź tylko na pozór. Że owoce suszone i pełnoziarnisty wyrób. Ktoś obsypał bułkę słonecznikiem. Budzę się dla popkultury. Dla Big Maca. Moim marzeniem jest zainstalowanie systemu kamer w sypialni, celem zarejestrowania wyrazu mojej twarzy każdego ranka. Twarzy pokonanej przez masową konsumpcje gówna. Z podpisanym cyrografem z colą, na powiece. Z pokazem slajdów, wprost z głupich seriali, na siatkówce. Z wymazem śmieciowego żarcia na języku i z zaczerwienionym nosem, od zbyt częstego pomagania sobie w tym życiu. Kolaż, który maluje mi się każdego ranka na buzi, uwypukla dręczący mnie nocą problem. A nocą nie śpię. Leże jak hostia święta, na tacy sypialnianego łóżka i łapie uciekające ode mnie sny. Nie pragnąłem żyć w XXIwieku. Jestem męczennikiem swojej epoki. Zamknięty w miejscu, którego szczerze nie znoszę.
Zaczynam dobierać garderobę do sytuacji pogodowej na zewnątrz. Jestem stary. Boję się zgrzytów mych kości, więc zakładam kalesony. Ciepły sweter by zakryć nerki. Zimowy kapelusz, bądź czapkę czarną, zwykłą, za złotówkę.
Gdzie podziały się gołe klaty? Jeansy tak wąskie, że przebijały żyły w postaci podłużnych wypustek? Gdzie łańcuchy okalające mą szyję niczym ciernie głowę Chrystusa?
Wszystko się wykoleiło.

Modysta mówi:
właśnie minęła mi jesienna depresja. Odnalazłem nowego siebie. Pracowitego siebie. kreatywnie spełniającego się w pracy. Ładnego siebie.
Pewna sieć sklepowa podpatruję mojego facebooka i robi kolekcje dla innych.
Bądź jak gyro, winno brzmieć hasło...
Outfit1 gyro w mięsnej i ciach szyją. print na tshirice, rurki, marynarka.
Kocham ten styl i nie zmienię go już nigdy.
Ja odnalazłem siebie. Nastawiłem się na miesiące ciemności, marznięcia i śniegu w butach. Nauczyłem się na nowo.
ps.kocham białe jeansy, jeszcze nie mam,ale mieć będę.
ps2.kolejne nowe buty.<3




niedziela, 7 listopada 2010

4pory roku.

Wszystko się wykoleiło. Człowiek jest jak jebane pory roku. Rodzi się wiosną, a umiera jesienią.W czasie najgorętszego okresu życia, haruję jak wół, w pocie czoła, w czasie niekończącego się lata, żeby podczas jesieni, która znikła już w strefie klimatycznej Polska, stać w kolejkach do lekarzy, mentorów i wróżbitów z Ezo.tv.
I właśnie jesień boli najbardziej. Włosy wypadają nam jak liście drzewa-klon. Przypruszeni pierwszym szronem-szarzejemy, marszczymy się niczym nigdy nie zebrane owoce w sadzie.
Ja jestem jabłonią. Pozostawiam po sobie plon, ale nie zebrany przez nikogo. Patrze jak moje dzieci się starzeją, niechciane,nielubiane, marszczą się gdzieś na światowej łące, w kosmicznym sadzie.
Wszyscy w końcu wylądujemy na kompostowniku tej galaktyki, tyle że ja nigdy się nie przetworze. Nie wrócę w postaci minerałów, atomów z powrotem na łono matki ziemi.
Nie zasilę kolejnego pokolenia, nie dam nikomu zielonej karty życia. Uschnę w fotelu, mumia z popkultury. Architekt z gówna. Zasuszą mnie pokolenia i nosić będą jak święty obrazek w starej książce. Jako zakładka, przerywnik, przypomnienie.
Zakładką będę rozdzielał ich życie. Pokazywał ile jeszcze mają czasu do końca, by zmienić swoje życie i nie skończyć jak ja sam.
Przerywnikiem w opowiadanej historii będę straszył małe dzieci i ludzi z downem.
Jako przestroga i groźba. Jako zła dobranocka dla nierzecznych pięciolatków. Jako kara za przewinienie, za pierwszą automasturbacje, z złodziejstwo lizaka.
Przypominać będę też o czasach, które już nie wrócą. Bo młodość to błędy, które pozostają w nas już nigdy nie przebaczone. Błędy młodości, których nie leczy czas. Zastygają one w nas. Znajdują dogodne miejsce w organizmie i rozrastając się zabijają swojego żywiciela. Wariujemy na starość, bo młodość nie odchodzi, zalega w nas jak wielka kula bigosu z żołądku. Ciężka i niestrawna. I zawsze już jesteśmy za młodzi.
Będąc wrakiem człowieka jestem za młody na emeryturę. 35lat pracy zwraca się mi tylko, brzydkim beknięciem przy stole.
Za młodzi na dotację, na specjalne warunki, na inne traktowanie. Ciągle za młodzi, na zwolnienie dla nas miejsca przez kogoś w tramwaju. Bo przecież zawsze znajdą się starsi i bardziej schorowani. Są kobiety, są matki z dzieckiem, jest osoba z porażeniem. I kiedy już w końcu możesz usiąść, przychodzi zima i umierasz. Z spękanymi ustami od ciągłego nienasycenia za życia.