my own privet Idahoo

my own privet Idahoo

niedziela, 19 grudnia 2010

Carine Roitfeld odeszła z francuskiego Vogue-a!

Carine Roitfeld odeszła z francuskiego Vogue-a!
"Vogue to JA!" Jeszcze do niedawna tak mówiła znana redaktor naczelna największego pisma o modzie. Pod jej kierownictwem Vogue stał się światowym wzorcem.
Carine Roitfeld zasłynęła wspaniałym zmysłem estetycznym oraz talentem stylistycznym. Podczas swojej kariery jak i przed nią pracowała z największymi. Zarówno z Tomem Fordem, jak i z Mario Testino łączą ją nie tylko stosunki zawodowe, ale i przyjacielskie.
Przypuszcza się, że powody odejścia mogą być dwa. Pierwszym jest słaba sprzedajność pisma- francuskie wydanie rozchodzi się w nakładzie ok. 100tys. egzemplarzy. Naciski ze strony wydawcy mogły spowodować, iż osoba jaką niewątpliwie jest Carine nie zdecydowała się zmienić formuły magazynu na bardziej komercyjny.
Drugim powodem jest prawdopodobny powrót "naczelnej" do prawdziwego obcowania z modą. Marka Toma Forda ma rozwinąć się o linię damską, za którą odpowiedzialna miałaby być sama Roitfield.
Tak czy inaczej kończy się pewna dekada na europejskim rynku VOGUE-a. Carine sprawiła, iż francuskie wydanie stało się tym wzorcowym, a osoby które często promowała w "swoim" magazynie, stawały się później wielkimi świata mody.

Kilka zdjęć prezentujących niezastąpioną Carin. Jej nienaganny styl oraz dbałość o detale bije z każdego zdjęcia.






sobota, 18 grudnia 2010

BERLIN STRASSE!

BERLIN-WSCHÓD, odbudowany i stworzony na nowo po upadku muru. Modernizm połączony z klasycyzmem, nonszalancja artystyczna, lecz też pewne przemyślane zamiary, mające na celu uatrakcyjnienie stroju/otoczenia.
Być mieszkańcem wschodniego Berlina, to mieć swój własny indywidualny styl, spełniać się kreatywnie, wykonywać niszowy zawód, bądź podążać post-komunistycznymi ulicami i podziwiać piękno betonowego świata, tak dobrze przyswojonego i zmienionego na potrzeby XXI wieku.
Dziś jesteśmy brudni, uwaleni farbą po skończonej street artowej akcji, ubrani jakbyśmy nie rozstawali się z owymi częściami garderoby.
Miejmy swoje ulubione rzeczy i nośmy je jako coś swojego, jak własność, jako element nas samych.
BERLIN



Na KONIEC!
Carine Roitfeld odeszła z paryskiego Vogue-a!!!!!!!!
Kto zajmie jej miejsce?Co to będzie za osoba?Co dalej z Carine?Oraz DLACZEGO odeszła?
Czekam z niecierpliwością na pierwsze interview!!!

piątek, 17 grudnia 2010

Pokazowe lowe

Przedstawiam Wam, jedyny i niepowtarzalny, okraszony mym lubieżnym komentarzykiem zwiastun tego wszystkiego co będzie się działo wiosną i latem 2011.
Każdy niech weźmie coś dla siebie i życzę miłego oglądania.


Królowa jest tylko jedna!


Jak zwykle najlepsze printy, tekstury, wykończenia i detale. Bardzo nowatorska kolekcja, choć nie wiem czy nowatorska jeśli chodzi o markę...


Obrusy, firany, zasłony...Bardzo kobieca, bardzo dla wszystkich.


Marc Jacobs wprowadza za każdym razem niesamowite tchnienie w dinozaura jakim jest LV. Spektrum kolorów, materiałów, technik i inspiracji wprowadza w zachwyt. Wielu projektantów nawiązuje do egzotycznej kobiety, do azjatyckiej kobiety...Czyżby to będzie obraz sylwetki kobiecej na ulicach w lato 2011?


Bardzo przyjemna postać kobiety, znów czuć pewien powiew egzotyki, tym razem bardziej stonowany, schowany pod klasycznym trenczem. Szczerze przyznać muszę, iż projekty Marca dla LV są zawsze o niebo lepsze.


Galliano ogląda się dla Galliano. Dla wariacji na temat kobiecości...Tym razem kobiety malarki, kobiety na przestrzeni epok, kobiecie artystycznej, kobiecie z portretu...


I jedna z moich ulubionych na sezon letni. Victor&Rolf. Zajebiście przewałkowany temat męskich koszul, zyskuję nową siłę. Kobieta silna, męska, klasyczna sylwetka, z finałowymi wariacjami z które kocham markę.


Spodziewałem się odgrzewanego kotleta, a zobaczyłem coś niesamowitego. Sukienki składające z dwóch rożnych rodzajów materiałów, są BARDZO ZJAWISKOWE i zajebiście kobiece. Wszystko jest proste, ale bardzo bardzo spektakularne. Wielka zaskoczka:)


Fajna męska kolekcja, spektakularnie pokazana na kobietach. Dużo wzorców zaczerpniętych z Japonii, która wydaję się pewnym motywem przewodnim na wiosnę/lato2011.Lubie to!


Perełka. SO 80's, so punk, so for me !!!!


I Balmain, który wg. mnie odcina kupony od swoich poprzednich kolekcji...



Givenchy. Prezentuję przedłużenia tiulowe rękawów oraz spodni czy spódnic. Wg. to jest pewniak, który przejdzie do mody ulicznej. Pojawia się w tak wieli fashion show, iż sieciówki na pewno przyswoją je na swój sposób.


Czerpcie inspirację, znajdujcie łączące się elementy i już dziś wybierzcie się na szał lumpeksowy, wszak narazie tylko tam znajdziemy fragmenty układanki jaką jest moda na sezon wiosna lato 2011. A więc PUNK, EGZOTYKA i TIULOWE PRZEDŁUŻENIA niech lekkie wam będą!

czwartek, 16 grudnia 2010

wieczna zmarzlina

Jak cudownie jest odnaleźć siebie samego na nowo. To jak wygrzebać gdzieś na starym strychu zakurzoną marynarkę od Diora, bądź w lumpeksie znaleźć coś czego nigdy byśmy się nie spodziewali, albo wpaść przypadkiem na kawę do kawiarni i zostać do rana gdzieś na imprezie. Z nowo poznanymi ludźmi. Z nowo wykreowanym sobą.
Bo czy tacy nie jesteśmy? Nie tworzymy się na nowo i od nowa dla każdego?Nie zakładamy okazjonalnej maski w pewne miejsca?
I choć wydajemy się być tak oryginalni i tak nowatorscy, oraz otwarci, to jednak przeszywamy sobie co chwile twarze innym całunem, żeby w świecie składającym się z stereotypów i schematycznego myślenia, zostać odebranym dobrze.
Poczujmy choć na chwile zew wolności.
Póki jest śnieg odciskajmy na nim ślad aniołka, bądź dotykajmy językiem zimnego metalowego słupka. Cieszmy się jak dzieci wtedy, kiedy naprawdę się tak czujemy...i mnóżmy radość.
Może to wpływ grudnia, a może lekkiej kurwiczki, która ze mnie ulotniła się dziś choć wiem, że tylko na chwile.
To Carpe diem, a może Karpie ziem LOL.

Modysta mówi:
Mam nowego bloga. Raczej nową szatę, jest piękna, boska i ma obrazek on the top.
Namalowany w programie komputerowym paint. Tylko jego umiem obsługiwać. Ogólnie to chyba wszystko jest super.
Wczoraj na facebook, zrobiłem spektrum wszystkich cenionych projektantów mody, są to filmiki z moim pięknym, ale za to krótkim komentarzem. Bardzo zapraszam na moją tablicę.
a teraz trochę Vintage ciuchów wprost z jakandjill.com!









wtorek, 7 grudnia 2010

na zero.


Bo My musimy wyjść na zero. Wojna Nam wszystko zabrała, więc zgadzamy się charować za złotówkę, dwa złote. Tysiące nadgodzin, prace dorywcze, zamiatanie gówna.
Żyjemy pracą, żeby na zero chociaż wyszło, na zero...Zero jest w nas natomiast ambicji i parcia na szkło(oczywiście w tym dobrym znaczeniu). Wymiociny narodowe, wszyscy pozamykali się w swoich mieszkaniach za milion dolarów...zima stuleci, styczeń tysiąclecia, minus czterdzieści w cieniu. 9tyś. za metr kwadratowy, plus tysiąc za balkon od metra, choć on ma tylko dwa.
Bluszcze, donice, pachnące wrzosy. Kumpelstwo z sąsiadami celem stworzenia połączonej ekspozycji. Ikebana z pelargonii. Ziarenka sieją. Otaczają to wszystko matą a'la bambus, z drewna naturalnego sosna, wyciętego z lasów dziewiczych. Gdzie natura rządzi niewidzialną ręką rynku. Kreują własne wiszący ogrody, na wzór tych antycznych, miejsce spotkań i kultu. Kamuflują się potem tam i wynaturzają. Piją zielone herbatki, hibiskus, mięta. Kładą brykity pod grilla. Mikro ojczyzna z makro zielenią. Oni i cały ich świat na dwóch metrach kwadratowych. Idylla, mały paradise z neonem nad wejściem. Tulipany i fiołki, daglezje multikolor, a wszystko przepasane wstęgą miedzą zieloną, na niej z rzadka ciche gruszę siedzą.


Metodysta mówi: bądź Dandysem, bądź modern.
Uspokojony chwilowym wzrostem temperatury...z minus czternaście, na minus dwa, z pasją szaleńca, tworzę piękne monochromatyczne struktury w języku komputerowym paint, żeby to ludzie wiedzieli że można. Że będę ciągle jednak w pewnym stopniu prekursorem, że będę trochę zakrzywiał obraz polskich sklepów, który opanował klasyczny szał beżu, brązów i innych materiałów rodem z żakietów i garniturów. Będę ciągle bawił się formą, uciekając od proporcjonalności narzucającej nam mundurkowy charakter.
Więc zainspiruj się i jak jeszcze raz ruszysz w przedświąteczny szał, zadecyduj, czy czasem nie fajniej było by odwiedzić concept store, bądź znaleźć jakąś perełkę na stronie internetowej...
ps.kiedy chodzi o szampana, preferuję bąbelki.



czwartek, 2 grudnia 2010

nic dwa razy się nie zdarza i nie zdarzy...

Nic dwa razy się nie zdarza i nie zdarzy....

,ale ja miewam deja vu.


ps.suck my high heels.

na piątek!


ps. można skakać!

JE
STEM
WR
A
ŻLIW
Y.

wtorek, 30 listopada 2010

Wezwanie do miłości.


"Czy wierzę w miłość? Miłość jest nie do wierzenia, tylko do praktykowania. Nigdy też nie pisałem o miłości."
To dziwne, że nazwanie pewnego symptomu u człowieka, zrodziło tak wiele późniejszych komplikacji i dramatów. Za nią przelewano krew, wynoszono na ołtarze, ścinano głowy, palono na stosach, dla niej pisano opasłe tomy książek, obierano sobie życie, tworzono całą genealogie słowa.
A to tylko słowo.
Z cytatem, którym zacząłem ten wpis, zgadzam się w stu procentach.
Ile naiwnych księżniczek, umierało z zasuszoną błoną dziewiczą, wierząc w miłość?
Ile pobitych partnerów czekało w domach, ciągle wierząc, że ON/ONA się zmieni?
Ile par trwać musi w stagnacji, wierząc, że może w końcu miłość wróci?
Ilu chorych umierało, wierząc w magiczną moc miłości?
...

W miłość się nie wierzy, miłość się praktykuję. Odczuwa się ją i doświadcza.
Przeżywa się, buduję się dla niej pewną przyszłość, walczy się o nią.
Miłość nie jest słowem. Nie jest reakcją chemiczną, zachodzącą w naszym mózgu. Miłość nie jest wytłumaczeniem, nie jest symptomem. Nie jest teorią.
Miłość się praktykuje.

"Dla zakochanych to samo staranie-co dla umarłych,
Desek potrzeba zaledwie sześć,
Ta sama ilość przyćmionego światła.

Dla zakochanych te same zasługi-co dla umarłych,
Pokój z miłością otoczcie z bojaźnią,
Dzieciom zabrońcie przystępu.

Dla zakochanych-posępnych w radości-te same suknie.
Nim drzwi zatrzasną,
Nim zasypią ziemie,
Najcięższy brokat opadnie z ich ciał"

Wszyscy z Nas szukają na pewien sposób miłości, bądź myślą że ona ich znajdzie. Głupota. Miłość to nie postać, która przemierza świat i czeka tylko by kogoś znaleźć.
Jeśli będziemy sami chcieli, to się pojawi. Ale na pewno nie jako termin, ani słowa. To nie będzie wtedy miłość.


Modysta Mówi:
W zimie ubieraj się w Justina.
Właśnie zostałem viceJustinem Polska a.d. 2010. Na wielkopolskę jestem zatem ich cudownych ambasadorem. Ciepłe dresy i bawełniane bluzy niech okadzają wasze spocone klatki piersiowe w te zimowe dni. Niech cotton wam lekkim będzie i przyniesie czołu pot, podczas praktykowania miłości.
Zakładać JustiniloveU i gnać do SQ, wszak z 17-18 zagoszczą tam chłopacy z SIMIAN MOBILE DISCO.
ps. nasycić oczy zdjęciami i szukać na face.
ps2Hustler jako HIT HITÓW WSZECHŚWIATA.


poniedziałek, 29 listopada 2010

Produkt finalny.



Jestem już skończeniem. Znaczy się, że wychodzę na prostą, że zakończyłem etap podróży, że znalazłem stację dokującą, że jestem produktem finalnym.

Produktem Finalnym tej rzeczywistości. Męczennikiem dla mas, dla ogółu, dla popkultury.
Żyjąc myślami poza swoim spektrum czasowym, co rusz wzruszam się widząc najmniejszą zmianę retro na danej rzeczy. Jestem paranoikiem. Tak bardzo czuję się wyalienowany, że muszę sobie stwarzać w głowie ułudę. Musze mieć swój zastępczy świat, do którego uciekam i w którym znajduję pocieszenie, muszę mieć swój matrix. Razem z łykaniem tabletek, nie czerwonej, nie niebieskiej, ale zwykłej, na cierpienia dnia ówczesnego.

Modysta mówi:
Ja wychodząc z założenia, że przepiękną estetyką i fizjologią swej osoby, mogę pokonać wszystko, tworzę cudownie wyglądający wymiar, znajdujący się w strefie klimatycznej południe, gdzieś na styku lat 50-tych z 60-tymi. Piękna rzeczywistość, z kulturą, sztuką i obyczajem.
Zamykam się tam na złe miesiące zimy, malując obrazy, akwarelą i pisakiem.
Jak wspomniałem ja już jestem skończonym produktem. Nie chcę już ewoluować, nie chce kolejnych etapów rozwoju. Z własną głową, ideą, priorytetami i spójną koncepcją zajdę daleko...daleko poza tą rzeczywistość.
PS.wszyscy najbardziej znani i cenieni ludzie, wypowiadają się w wywiadach, że czują iż żyją nie w swojej epoce. Jedni ją wyprzedzają, inni umierają z tęsknoty za tym co odeszło. I ja ich rozumiem.
W sercu mam skowyt a na dłoniach mam róże.

ps.the kills jest terapią.

środa, 24 listopada 2010

Contemporary punk!

Wstaję przed ósmą, a może bardzo długo po siódmej. Dopijam kawę zalaną przez nią w biegu. Śniadanie zupełnie nie wartościowe, bądź tylko na pozór. Że owoce suszone i pełnoziarnisty wyrób. Ktoś obsypał bułkę słonecznikiem. Budzę się dla popkultury. Dla Big Maca. Moim marzeniem jest zainstalowanie systemu kamer w sypialni, celem zarejestrowania wyrazu mojej twarzy każdego ranka. Twarzy pokonanej przez masową konsumpcje gówna. Z podpisanym cyrografem z colą, na powiece. Z pokazem slajdów, wprost z głupich seriali, na siatkówce. Z wymazem śmieciowego żarcia na języku i z zaczerwienionym nosem, od zbyt częstego pomagania sobie w tym życiu. Kolaż, który maluje mi się każdego ranka na buzi, uwypukla dręczący mnie nocą problem. A nocą nie śpię. Leże jak hostia święta, na tacy sypialnianego łóżka i łapie uciekające ode mnie sny. Nie pragnąłem żyć w XXIwieku. Jestem męczennikiem swojej epoki. Zamknięty w miejscu, którego szczerze nie znoszę.
Zaczynam dobierać garderobę do sytuacji pogodowej na zewnątrz. Jestem stary. Boję się zgrzytów mych kości, więc zakładam kalesony. Ciepły sweter by zakryć nerki. Zimowy kapelusz, bądź czapkę czarną, zwykłą, za złotówkę.
Gdzie podziały się gołe klaty? Jeansy tak wąskie, że przebijały żyły w postaci podłużnych wypustek? Gdzie łańcuchy okalające mą szyję niczym ciernie głowę Chrystusa?
Wszystko się wykoleiło.

Modysta mówi:
właśnie minęła mi jesienna depresja. Odnalazłem nowego siebie. Pracowitego siebie. kreatywnie spełniającego się w pracy. Ładnego siebie.
Pewna sieć sklepowa podpatruję mojego facebooka i robi kolekcje dla innych.
Bądź jak gyro, winno brzmieć hasło...
Outfit1 gyro w mięsnej i ciach szyją. print na tshirice, rurki, marynarka.
Kocham ten styl i nie zmienię go już nigdy.
Ja odnalazłem siebie. Nastawiłem się na miesiące ciemności, marznięcia i śniegu w butach. Nauczyłem się na nowo.
ps.kocham białe jeansy, jeszcze nie mam,ale mieć będę.
ps2.kolejne nowe buty.<3




niedziela, 7 listopada 2010

4pory roku.

Wszystko się wykoleiło. Człowiek jest jak jebane pory roku. Rodzi się wiosną, a umiera jesienią.W czasie najgorętszego okresu życia, haruję jak wół, w pocie czoła, w czasie niekończącego się lata, żeby podczas jesieni, która znikła już w strefie klimatycznej Polska, stać w kolejkach do lekarzy, mentorów i wróżbitów z Ezo.tv.
I właśnie jesień boli najbardziej. Włosy wypadają nam jak liście drzewa-klon. Przypruszeni pierwszym szronem-szarzejemy, marszczymy się niczym nigdy nie zebrane owoce w sadzie.
Ja jestem jabłonią. Pozostawiam po sobie plon, ale nie zebrany przez nikogo. Patrze jak moje dzieci się starzeją, niechciane,nielubiane, marszczą się gdzieś na światowej łące, w kosmicznym sadzie.
Wszyscy w końcu wylądujemy na kompostowniku tej galaktyki, tyle że ja nigdy się nie przetworze. Nie wrócę w postaci minerałów, atomów z powrotem na łono matki ziemi.
Nie zasilę kolejnego pokolenia, nie dam nikomu zielonej karty życia. Uschnę w fotelu, mumia z popkultury. Architekt z gówna. Zasuszą mnie pokolenia i nosić będą jak święty obrazek w starej książce. Jako zakładka, przerywnik, przypomnienie.
Zakładką będę rozdzielał ich życie. Pokazywał ile jeszcze mają czasu do końca, by zmienić swoje życie i nie skończyć jak ja sam.
Przerywnikiem w opowiadanej historii będę straszył małe dzieci i ludzi z downem.
Jako przestroga i groźba. Jako zła dobranocka dla nierzecznych pięciolatków. Jako kara za przewinienie, za pierwszą automasturbacje, z złodziejstwo lizaka.
Przypominać będę też o czasach, które już nie wrócą. Bo młodość to błędy, które pozostają w nas już nigdy nie przebaczone. Błędy młodości, których nie leczy czas. Zastygają one w nas. Znajdują dogodne miejsce w organizmie i rozrastając się zabijają swojego żywiciela. Wariujemy na starość, bo młodość nie odchodzi, zalega w nas jak wielka kula bigosu z żołądku. Ciężka i niestrawna. I zawsze już jesteśmy za młodzi.
Będąc wrakiem człowieka jestem za młody na emeryturę. 35lat pracy zwraca się mi tylko, brzydkim beknięciem przy stole.
Za młodzi na dotację, na specjalne warunki, na inne traktowanie. Ciągle za młodzi, na zwolnienie dla nas miejsca przez kogoś w tramwaju. Bo przecież zawsze znajdą się starsi i bardziej schorowani. Są kobiety, są matki z dzieckiem, jest osoba z porażeniem. I kiedy już w końcu możesz usiąść, przychodzi zima i umierasz. Z spękanymi ustami od ciągłego nienasycenia za życia.

poniedziałek, 27 września 2010

Tak to ja

"Komunikacja miejska. Zagadka Sagalii. Zupełnie. Tajemnica. Już tyle jeżdżę tym wszystkim, a ciągle nie rozumiem. Zawsze nic na czas. To za szybko,za późno, w ogóle jak się chce. Nikt już nie pamięta, że są rozkłady. Tak idziesz i czekasz, na coś co podjedzie, w zamyśle na tramwaj, a tu przyjeżdża autobus zastępczy, na przykład.
Totalny rozkład, ludzie zupełnie od rzeczy. Niby duże miasto, wszystko już jest, cały gatunek ludzki rozwinięty, w ogóle homo sapiens życia. A tu, w tym środku komunikacji miejskiej, wszyscy jacyś nieskończeni. Dwie osoby w ogóle uczesane. To jest tylko szczotka i suszarka oczywiście. Żadnych szaleństw.
Pora roku: przejście. Wszyscy szarzy. Szare beże plus odcień pomarańczy, egzotyka serwowana w postaci opalenizny, nielegalnie zdobytej w komorach solaryzacyjnych. Złoty dwadzieścia minuta. Dziesięć minut. Człowiek-przedawkował Kubusia sok. Chłód, zimne tramwaje, zimni ludzie , totalna dezinformacja, deszablowanie. Nikt niedoprasowany, nikt nie do końca. Wszystkim postawiam zarzuty. Sędzia Anna Maria Wesołowska wyda wyrok tuż po przerwie.
Osiem minut, moja agencja. Ludzie fajni. Trzy dni pracy.Biuro przyjemne. Ogólnie biało-szare wykończenia. Metal i szkło. Bardzo przyjemny budynek. Oczywiście moje miejsce pracy, zupełnie realne. Narcyzm mojej osoby, w postaci obrazka pomieszczenia, w którym przebywam. Żadnego odłączania się, myślenia o dupie maryni, czy debatowania z samym sobą. Tu się pracuje, tu się nie je, tu jest moja świątynia.
Można owszem wpaść na herbatę, ale na specjalnych zasadach. Mam takie.
Żadnego wleczenia się, wejścia z sapaniem. Żadnych dotyków, powietrznych całusów, ogólnie od wejścia obowiązuje zakaz mówienia litery "u" milcząc. Żadnych ustnych dzióbków. Herbata pita bez poklasku. Serweta w tym samym miejscu. Pozycja wyprostowania, żadnych zgarbień, co najwyżej "noga na nogę". I łyżeczkę odkładamy na podstawek, nienawidzę cieknących kropelek. Dopijasz herbatę, koniec rozmowy, debaty. Zostawienie większego łyka na dnie filiżanki, racją ocalenia moich uszu, od dźwięków kończącego się napoju. Żyje w stalinowskiej Rosji mojego biurka.
Czas biegnie nie nachalnie. Nie narzuca się za nad. Zupełnie. Pracuje; telefon, bez "dzień dobry", rozłączam się, udaje że pomyłka. Znów telefon, dzień dobry słyszę, rozmowę przyzwolono, będzie dialog. Oczywiście małe spory, dyskusje, ale z dużą dozą zachowania zasad rozmowy telefonicznej. Cieszę się, że brak tutaj wizualizacji. Ludzie często goszczą w swoich gestach gafy. A tu telefon, dialog, konsensus.
Zaplanowany dzień pierwszy mija pod znakiem uzgodnienia szczególików z reklamodawcami, oraz załatwienie partnerów, czysto medialnych.
DOM, mieszkanie, w sumie pokój w hotelu. Alkoholowe libacje sam na sam. Perfekcyjny rozkład perfekcjonisty. Wieczór-marzenie. Obrabowałem monopolowy, część większa spijam wieczorem, za to pocieszyciele zostawiam na rano. Tak jestem alkoholikiem. A może nie lubię tego słowa, więc nazwę się alkoholowym bogiem. Wyjdę za mąż za wódkę. Wiem to już dziś. Otwieram, pierwszy łyk, kieliszek odstawiony poprawnie. Rozkosz.
Powoli spływająca ciecz do mojego żołądka. Pierwsze trzy strzały, żadnego popijania. Czuwam. Wychwytuje powolne niedociągnięcia mojego organizmy, tak dobrze skonstruowanego. Znów jestem przeciętny, mam różne braki systemu, nie umiem już kłamać. Czuje zgrzyty, czuje że ciało zaczyna powolny proces detoksykacji, a ja wiem że muszę go jeszcze opóźnić. Cola, wódka, ja i lód. Pół uznaje za wypitą. Zawsze pojemność 0,7. Poza-cielesna teleportacja za pomocą mililitrów. Alkohol rozlewam na uncję, dzielę na skali zegara. Pije poprawnie, z dystansem. Odliczam kolejne minuty i sięgam po kolejnego kieliszka. Mnożę procenty.
Uprawiam zaplanowany alkoholizm, a trenerem jestem ja sam."


Modysta mówi Weee do it!
Dior na jesień, oczywiście w wydaniu HC, jest moim alkoholem. Upijam się tym wszystkim i znów kocham Galliano! Może zawsze go kochałem, ale zbyt bacznie nie obserwowałem. Kolekcja kwiatowa na zimę. KOCHAM!oglądać i uczyć się od mistrza.

piątek, 24 września 2010

Żyje w świecie źle ubierających się ludzi.

Żyje w świecie źle ubierających się ludzi.
Na każdym kroku chce zaczepiać, negować, oblewać wrzątkiem? może
Kiedy cały czas się pracuje z rzeczami, a w głowie się ma niekończąca krainę trójwymiarowych stylizacji, zetknięcie z poznańska ulicą grozi zawałem.
I kiedy myślałem że jest lepiej nowotwór znów wraca, w postaci sztruksowej jesieni i chemia już nie działa. Nasze społeczeństwo potrzebuje przeszczepu!

Malują mi się w głowie obrazy, których nie mogę wyrazić słowami. Mam tak zawiły umysł, że ciężko określić go jakkolwiek.
Zazdroszczę czasami "prosto-liniowcom", że żywot zwyczajny wiodą, przepasany na zmianę 3-letnią marynarką, zakupami w realu i niepowodzeniami w pracy. Chce wkradać się w ich głowy i widzieć ich obrazy, ich historie, ich wirtualną rzeczywistość.
Lecz jeśli jej nie ma? Jeśli ludzie są już naprawdę uczuciowymi zombie.
Tak często zastanawiam się, dlaczego niektórzy ludzi widzą inaczej te same rzeczy. Jak to jest możliwe, że tak skrajnie od siebie się różnimy, przecież jesteśmy tym samym gatunkiem, tą samą rodziną, tą samą gałęzią w darwinowskiej ewolucji.
Tak proste rzeczy, jak cekinada na bluzce jednej kobiety może siać zachwyt wśród jej koleżanek, oraz spowodować odejście od zmysłów takiej osoby jak ja.
Dlaczego? Czy każdy z nas widzi inaczej.
Może ja jestem nienormalny, malują mi się w głowie rożne historie.
Widzę przedmiot, widzę już całą jego genealogie, widzę pokrewieństwa i widzę dramaty jakie może spowodować. Wymyślam zmyślone światy, swoiste alterego, które postrzega za mnie pewne sprawy, których ja sam sobie wytłumaczyć nie mogę.
Czasami wszędzie jest różowo, mają ludzie uśmiechy i nic mnie nie przytłacza.
Ostatnio jednak jechałem tramwajem i zalała mnie ta cała realna rzeczywistość.
Z zbrodniami, z nieszczęściami, krzywymi zgryzami, problemem nietolerancji, oraz tymi wszystkimi odzieżowymi wpadkami. Każdy był zły, mp3 nie pomagało, okulary przeciwsłoneczne nie tworzyły zasłony przed tym ogniem piekielnym.
Wszystko przeciekło, wprost do mojej głowy tworząc mi jajecznice obrzydliwych myśli.
Spływało to wszystko, tak gwałtownie jak wezbrane rzeki, po pierwszej wiosennej odwilży i zostawiło bliznę w postaci ogromnej wyrwy.
Potrzebuje teraz dużo czasu, żeby nanieść w to miejsce połacie żyznej gleby.


Tak normalnie jest tak pięknie, moja miłość jest tą jedyną, zmieniam prace ponoć na lepszą, znów maluje, chyba wrócę do szkoły od października i mam tak dużo "nakrętek", aby szybować ku górze.
Lecz jednak mam chyba na nogach jebane ołowiane buty. Czas je szybko zamienić na trampki, żeby wykorzystać te dogodne wiatry.




Od "wypadku" w tramwaju, nienawidzę telefonów, terminarzy, mejli, skrzynek pocztowych, wyciągów z banku, kont, urzędów skarbowych, formalności, dokumentów, legitymacji, dowodów osobistych...
Są czarną, paląca plamą w moje głowie, nie dotykam, bo parzą.

wtorek, 14 września 2010

poniedziałek, 13 września 2010

September....not issue.

Jest wrzesień.
Nie chce pisać, iż wróciła właśnie na dobre proza życia, wszystko się normuje, ludzie na przystankach znów mają swoje srogie mordy, a lamenty nad odchodzącym latem słyszy się częściej niż Davida Guette w featuringach!
Jesień zabija mnie, gdy zamyka się ogródek w Dragonie, jednak przenosi mnie do wnętrza, które w tym okresie staję się najpiękniej pachnącym pubem w mieście.
Jesień zabiją wszystkie paskowe printy w mojej szafie i na rok strąca słomkowe kapelusze w czeluście tartaru. Jednak daje mi w nagrodę September issue, zalewa sklepy milionami przecudnych rzeczy, a kolekcję zimowe tysiąc razy bardziej fascynują mnie niż letnie.
Jesień zabija plener, koncerty gdzieś na plażach( sztucznych czy prawdziwych), pikniki w parku, czy piwo na ławce. Powraca jednak życie w clubach. "Fashion shows" na przełomie września i października, rodzi się na nowo. Mnóstwo pokazów i wernisaży, rozkwita w miejscach, które być może zmienią się w kultowe.

Gdzieś na peryferiach świata, gdzie nagromadzone magazyny stają się skarbnicą krzyżówek na długie zimowe wieczory, gdzie weka w piwnicach rwą się do otwarcia i szarość ugaszcza się w ogrodzie, jesień naprawdę wydaję się końcem wszystkiego.
Jednak w mieście ta pora roku jest kulturalną wiosną.
Czekam na to wszystko zniecierpliwiony. Jestem na prawdziwym głodzie wernisażowym, żądam kultury, oświaty słowem i czynem.

Na Staszica dojrzewa kasztan i jedyna ostoja zieleni na tej ulicy umiera. Ja sadzę wrzos na parapecie w oknie i serce me roście.


WIWAT KLASYKA, WIWAT ZAMSZ, WIWAT SZAROŚĆ WIWAT WSZYSTKIE STANY!
Takim teraz będę, z kwiatem w butonierce, szarej marynarce i dziadkowych spodniach. Zamszowych butach za kostkę, skradzionym z szafy nauczycielowi historii, meloniku i pewnej dozy męskich uczuć, wprost z lat 20.
Przyszłość maluje akwarelami. Może coś z tego będzie. Może zaczynam naukę.





Dziś przymierzyłem swój płaszcz(pierwszy raz w tym sezonie) i kurewsko chce iść na grzyby!

środa, 8 września 2010

List miłosny

"...Kanin zachwycał się jakąś obejrzaną w Paryżu sztuką, w której autorka opowiada, jak otrzymawszy pierwszy w życiu list miłosny wielokrotnie go przeczytała, potem rozebrana pieściła nim swoje ciało, a na końcu go zjadła.
Greta słuchała uważnie, a po chwili milczenia powiedziała:
-Czy to nie jest dziwne? Ja już nie jestem młoda, mam za sobą długie życie i nigdy podczas tylu lat nie dostałam ani jednego listu miłosnego...
A widząc zaskoczone spojrzenia obecnych, dodała z melancholijnym uśmiechem:
-Naprawdę, zapewniam Was. Widocznie moi mężczyźni nie należeli do takich, którzy piszą miłosne listy. To bardzo smutne. Bo dostać list miłosny, to chyba coś, co bardzo podnosi na duchu."("Diabeł Jest Kobietą"-Zbigniew Pitera)

Czy list miłosny to gatunek, który wyginął? A może po prostu to już nie te czasy?
Lecz jeśli Greta Garbo w latach trzydziestych, kiedy to poczta była jedyną drogą komunikacji, nie otrzymała żadnego listu miłosnego, to w dobie internetu i sms-ów, chyba naprawdę straciliśmy umiejętność ich pisania.

Można jednak żyć nadzieją, iż kiedyś w naszej skrzynce znajdziemy pięknie zalakowany list, pisany na ładnej papeterii piórem. Marzyć może każdy.

"...Chociaż wiem, że nie otrzymam twego listu, mów o szczęściu o spotkaniu naszym mów..."

wtorek, 17 sierpnia 2010

Percepcjonaliści




Wzrok, słuch, smak, dotyk, węch i zmysł równowagi. Tyle potrzebujemy by móc poznawać.

Wydaje się że każdy z nas normalnie funkcjonujący w naszym społeczeństwie, posiada owe cechy, lecz chyba nie każdy z nich korzysta.
Czy tworzy się nagle nowa choroba cywilizacyjna, objawiająca się zanikaniem percepcji?
Czy może po prostu tylko niektórym jest dane poznawać?

Jak wiele zależy od naszych gustów i upodobań, a jak wiele od zatrzymania pracy konkretnych zmysłów w naszym ciele?
Powstała nowa subkultura, nowy odgałęzienie, które jest dopiero małą gałązka, ale kto wie czy nie zamieni się w konar.
Dla mnie oczywistym jest pewien fakt. Znakomicie rozpoznaje ludzi. Opieram się na swoich zmysłach i w 99% trafiam w sam środek.
Po pięcio-minutowych oględzinach, wiem jakiej muzyki słuchasz, gdzie się ubierasz, ile miesięcznie wydajesz na ciuchy, kto jest twoim znajomym i najważniejsze, czy jest sens zawracać sobie Tobą głowę.
Jesteśmy percepcjonalistami! Wielokrotnie wyłapujemy w rzece ludzi, osoby podobne do nas samych. Wymieniamy się wtedy tylko spojrzeniem i dalej wracamy do analizy polskiego chodnika. Doskonale rozumiem, dlaczego ktoś nosi łańcuch z Castoramy na szyi. Osobę z przerażającą ilością ćwieków w ubraniu nie klasyfikuje do grupy punk, dziewczynę w drewniakach odprowadzimy wzrokiem, nie dlatego że właśnie zakończyła dyżur w szpitalu, a osoba z "power shoulders" to dla mnie nie nowy bohater komiksu.
Czarny, szary, biały to chyba nasze narodowe barwy, a w ogromnym oversiez'ie on the top, dopatrzymy się raczej metki znanego projektanta niż cech namiotu.
Jest nas mała garstka. Rozgraniczamy i poniewieramy innymi ludźmi, posiadamy swój własny język, kulturę i styl bycia.
Czy jesteśmy fashionistami, bo pół dnia analizujemy nowy Vogue, czy percepcjonalistami, gdyż w niepojęty dla innych sposób umiemy wyłapać te wszystkie smaczki i chwyty zawarte w danym outficie?
Powstała nowa subkultura, śmiejąca się z tego pojęcia, pozostająca wciąż w ukryciu, silnie zakonspirowana, ale wystarczy mi tylko chwila, wystarczy, że minę taką osobę na ulicy...i wiem że ona też rozumie.

wtorek, 10 sierpnia 2010

Zasady?



Czy bojkotowanie przez ostatnie 10 lat telewizora sprowadza się do tego, iż w przeddzień moich 24-tych urodzin zjawia on się ostentacyjnie na regale?
Czy z życiem jest podobnie?
Jeśli przez tak długi okres trzymamy się pewnych zasad, z reguły, na starość stają się one mniej restrykcyjne.
Czy może z wiekiem nabieramy więcej pokory?

Jak to się ma do miłości?
Mój przyjaciel mówi, że nigdy się nie zakocha, że nigdy nie wpadnie w sidła związku,nigdy nie stanie się reprezentantem poczciwej polskiej pary, na poznańskim deptaku.
Może jednak z wiekiem z pokornieje?
Może to co wydaję się niemożliwym do przyjęcia dziś, staję się czymś oczywistym jutro?
I kiedy dziś tak bardzo boimy się miłości, może za następnych 10 lat nie będziemy sobie wyobrażać życia bez niej?

Jak to się ma do mody?
Czy kiedy tak bardzo przeklinając top-tanki, myślałem, że po roku stanę się ich swoistym ambasadorem?
Bądź kiedy zakładałem na siebie wszystkie neonowe kolory na raz, wiedziałem że po roku, zwymiotuje całym tym ravem, a w mej szafie zagości szarość?

Z przypuszczeniami jest jak z starym wiklinowym koszem, nie poznamy jego wartości dopóki nie zajrzymy do środka.
Poznawać zatem musimy całe życie. Jeśli naprawdę kogoś dobrze poznamy, będziemy zdawać sobie sprawę z przyjemności, jakie nas z tą osobą czekają.
Więc może zacznijmy uświadamiać sobie pewne rzeczy już teraz, skoro później one i tak staną się faktem!

I kiedy znów zacznę uciekać gdzieś w stronę bajek, balansując na linie wysoko ponad Poznaniem, chyba chcę być ciosem sprowadzony na ziemię. Życzę wszystkim zaprzyjaźnienia się z klasyką, bo ona trwa wiecznie, a na starość przynajmniej nie trzeba pokornieć!

Jeszcze miesiąc temu, nie widziałem siebie z taką PRAWDZIWĄ telewizją. Dziś jednak przez dobre pół godziny patrze się w czarny ekran,a moja dusza nie protestuje.

piątek, 23 lipca 2010

It's.NOT.fair!

Będę teraz pachnieć wiosna,rumiankiem,rzepakiem, bukszpanem.
Wylatuje z ojczyzny mej, siać zamęt i nie-umiar strojem mym i osobą niepowszednią.
Tydzień w ojczyźnie nazwiska mego, Gyro znów skosztuje prawdziwy matczyny, z pod cycka, gyros.
Po wakacjach wraca i nadrabiam zaległości...
Pisze, komentuje, owijam w bawełnę, dorabiam sedno do sprawy!
Wszystko wypisuje, poniżam i ubliżam, żartuje i lepie pieroga ze społeczeństwa.

Okraszone to będzie duchem Poznania, miasta w które wierze. Sprawozdań czar, z wszelakiego rodzaju imprez zdawać będę. Obiecuje i nie kłamie.

Zapowiadam iż obalę mit szafiarek, zaprzedam dusze diabłu, ale obrąbie im dupy.
Stanę oko w oko z największymi poznańskimi łajdakami odzieżowymi
a na wrzesień, otworzę sklep-concept!!!!!!

strach się bać!

It's.NOT.Fair?
Ja mam to w dupce :)

wtorek, 6 lipca 2010

SITcom!

BOJKOTUJE KLIKERA!
Mam długopis, rękę mam, będę teraz sobie zaznaczał kreski na nadgarstkach. Uśmiech - kreska, uśmiech - kreska.
Po 3h spędzonych w city, jedna kresunia na mej łapce. Uśmiechnęła się do mnie gruba, dziewczyna z tłustą grzywką, osoba bojkotująca wodę, ze zmianami trądzikowatymi na policzkach, tak dalece posuniętymi, iż okulary muchy już nic nie dają.
Nie rozumiem ludzi, myślę, że jestem atrakcyjny. Mam szorty jeansowe, modną koszulkę i torbę, ponoć fajną fryzurę, no i ciekawą aparycję. Tego jednak nie dostrzeżesz na pierwszy rzut oka, ale na pewno, gdy zaprosisz na drinka.
Może mieszkam w złym miejscu, i po prostu nie trafiłem całym tym swoim Gyrostwem na żyzny grunt?
Może jednak powinienem dziękować Bogu za to, że przeciętna Andżelika z pod solarium, z doczepianym tyłem włosów mnie nie pokocha.
Chyba przyszedł najwyższy czas doceniać to co się ma i nie szukać poklasku gdzieś na piasku, tylko na skale(zabrzmiało biblijnie).


Modysta Mówi, Wy robicie!
Ciągle żyje pod wpływem objawienia się mi fotografa T. Walkera!
W snach chodzę z nim po świecie i stylizuje wszystko co dusza pragnie, stroimy cały świat jak z bajki, by nie trzeba się już było budzić, by nie trzeba już było stać w kolejkach i by nie trzeba już było narażać swoich oczu na widowisko tego całego sitcomu odzieżowego, którego akcja dzieje się tym mieście!








ps. jestem kurewsko gotowy na London Fashion Week !!! LFW <3 i na september Issue !

piątek, 2 lipca 2010

No risk! NO fun!



Tak często próbujemy robić dobrą minę do złej gry!
Gdyby tak nagle wszyscy, zaczęli odkrywać swoje prawdziwe uczucia i emocję, świat by stanął na głowie, ale ja byłbym szczęśliwy.
Chowamy się bowiem za maską, jaką zakładamy codziennie, aby móc jakoś funkcjonować w niełatwym społeczeństwie polskim.
Tak wiele się w tym mieście marnuje. Tereny zielone, absolutnie nie wykorzystane.
Jestem pewien, iż jeśli park okalający Stary Browar, znalazłby się nagle w podobnej wielkości mieście, gdzieś np w Anglii, zapełnił by się ludźmi tak szybko, że po pół godziny nie mielibyśmy gdzie wcisnąć naszych chudych dupsk.
U nas spotkać można, kilka grupek studentów, robiących sobie przerwę w zajęciach.
Tak naprawdę nikt nie chce być tym pierwszym. Pierwszym pracownikiem, który dusząc się w wieżowcach Andersi chciałbym zjeść lunch właśnie w parku, a nie jak 100% jego współpracowników w ARTSUSHI!
Wszystkie parki przez to wyglądają jak przed rokiem 90-tym , kiedy to trawa i klomby były tylko piękną ozdobą budynku rządowego.
Odczuwam też brak swoistego podziału na dzielnice. Każdy Poznaniak powie ci coś o danym rewirze Poznania, pod względem typowo stereotypowym: tam jest niebezpiecznie, tam mieszkają szychy, a tu klasa średnia, natomiast za Wartą jest typowa sypialnia.
Brak u nas podziału miasta, ze względu na jakąś przynależność.
W Londynie mamy Camden, jako ostoja swobody i kolebka kultury punk. W Berlinie natomiast wschodnia część przeżywa renesans, ożywiana co raz to różnymi zrywami artystycznymi, czy undergrundowymi clubami.
W Poznaniu świat rozrywki zamknął się w ścisłym city i choć powoli strefa biznes oddziela się od night life zone, to jednak ciągle jest to centrum i nikt nie ryzykuje wyjść poza jego granice.


MODYSTA MÓWI:
Stwierdzam, że wyglądam dobrze, gdyż prezencją swą wzbudzam powszechne poruszenie wśród przechodniów, tudzież samochodów mijających mnie. Kontrowersja strojem, dla mnie tak klasycznym, a totalnie zadziwiającym innych, od zawsze mnie interesowała.
Jak zubożałe musi być nasze społeczeństwo skoro, szara marynarka, t-shirt w paski,granatowe szorty, tenisówki i kapelusz, mogą wprowadzić taki dziwny bieg spojrzeń za moją osobą.
Wyglądam nieźle tak idąc, brakuje mi tylko miliona dolarów na koncie. W sumie bym się nie zmienił, co rano piłbym kawę z papierosem na parapecie mojego okna, obserwując ulice którą kocham. Wędrował bym po ciasnych uliczkach przy rynku i co jakiś czas zawitał bym do kochanego Dragona. Miałbym jednak poczucie, że gdzieś mam ten milion, a świat może poczekać.
Pokaże zatem kwintesencje klasyki, która wywołała by na naszych chodnikach spektrum zachowań behawioralnych.
ALL from thesartorialist.blogspot.com







ps. flash mobb narazie odkładam, a polecam na pociechę pieśń com na starcie zamieścił.