my own privet Idahoo

my own privet Idahoo

czwartek, 20 września 2012

Manifest!

Od 10tego do 10tego odmierza się czas. Wśród starych krzeseł i mebli z odzysku.Z ludźmi zwróconymi do obiegu. Z nostalgią do utraconych lat 80tych. Wysypują się torby, opróżniają butelki, nauczyliśmy śmiać się nie na zawołanie. Powracamy wolni, z pewnym manifestem, szarym podniebieniem, bo papierosy tak dobrze smakują. Od 10tego do 10tego, wygrzebujemy życie w bruku ostępach, delegalizujemy formalne związki, nie płodzimy dzieci. Trwa gdzieś między nami ten byt niedostępny, dla innych rąk. Trwa między nami ta miłość na raty. Od 10tego do 10tego, chwiejnym krokiem, w uszach gra to co zabronione. Piastujemy ogrody naszych rzeczy bliskich, wypasamy psa na łonie, w tym świecie z neonem między powiekami. "Tak szybko uciekają chmury, tak z wolna płyną myśli. W oknach już dawno nie wiszą firany. Poranne oczy po wypitych butelkach i ten murek w bramie wiecznie oblegany..."

poniedziałek, 3 września 2012

Pierwszy września, a może w sumie nawet trzeci.

I jest pierwszy września, w sumie nawet trzeci. Białe koszule w tramwajach niepokoją mnie, bo choć początek września od wielu lat nie wysyła mnie do szkoły, to jednak czuję dziwne mrowienie w podbrzuszu, które zapewne nigdy nie minie. Zmienić nastawienie swoje muszę, że koniec wakacji wszystko zaczyna. Uwalnia nas od letnich, ulotnych myśli, a zmusza głowę do większej koncentracji. Jestem w 100% przekonany, że najważniejsze kreatywne pomysły, rodziły sie jesienią. Zresztą ja ogólnie wolę tę porę roku. I muzycznie i wizerunkowo. Liście się jeszcze nie odbrwiły, ale wiesz że to za chwilę nastąpi, bo zielony ciemnieje na potęgę i przez to magicznie kontrastuje z miastem. -"Schyłek lata"-powiedziała dziś na przystanku kobieta, która przez dobrą minute stała wpatrzona gdzieś przed siebie. -"schyłek lata"-przytaknąłem. I wyruszyłem siedemnatską na wędrówkę przez miasto. Obserwując nie skończone remonty, od których mieliśmy się uwolnić wraz z końcem wakacji. Patrząc na składające się "Kontenery" i majaczących gdzieś w złotej poświacie wędkarzy, relaksujących się wczesnym rankiem nad Wartą. W powietrzu wyczuwalny był świąteczny niepokój. Pewnie "wytworzony" przez te pięć milionów młodych ludzi wracających dziś na łono systemu edukacji POLSKA. I choć wszyscy wiemy, że zaden sprawdzian nas dziś nie czeka, to i tak czujemy niepokój, przed czymś nowym, przed JUTREM......... jesiene klipy część pierwsza!

środa, 25 kwietnia 2012

sleepless....

Deszcz nazmywał się tej nocy. Tyle szklanek, tyle talerzy. Taki pierwszy, wczesnowiosenny.... Zwiastował nadejście nowego. Plamy wody coraz bardziej rozchodziły się po moim ciele. Ja nękanym przez bezsenność, na Wojciechowym parapecie. Dym papierosowy nie mógł przebić się przez tą wodną kurtynę i co moment nawracał do mojego pokoju. Pod ciepły dach i bezpieczną pościel. I witałem się z ciemnością. Taką nie do końca przenikliwą, jasną, wspieraną latarnią wiszącą nad moim oknem. I ten świat połyskiwał. I kiedy przyszło odchodzić, pożegnać się...to oczy się nie zamykały. Trwały na posterunku, czekając na coś, co nie następowało. I kiedy umysł nie pracuje jak powinien, widzi się tak wiele rzeczy. Rozbłyski błyskawic i poświaty przedmiotów. I chyba świeczki postawione na śmietnikowym krześle się unosiły... I ja im wszystkim mówię cześć wtedy. Tak bez owijania w bawełnę. Z uściskiem dłoni i pocałunkiem w lico, a i z uniesioną jedną brwią, co by było najdoskonalej jak się da. I tańczyć i wirować mi to wszystko zaczyna nad głową. Spektakl światła, formy i dźwięku. Czterogodzinny, plus dwie przerwy na papierosa. I nagle witam się z ciemnością... na minut 43. 7:05 budzik.

sobota, 31 marca 2012

Ocean wolnego czasu KRAKÓW KRAKÓW KRAKÓW

A gdyby tak zostawić obiad na gazie. Obrać ziemniaki, wrzucić mięso na patelnie, marchewkę pokrojoną w kostkę zalać wodą i wstawić na palnik. I niczego nie mieszać. Nie zmniejszać płomienia.
Żeby to kipiało. Wrzało i gotowało. Jak pulsująca krew w tętnicach. Jak roztrzęsione po nieprzespanych nocach ręce. I żeby to się wszystko przypalało. Żeby wypalało w sobie pokłady wody. By to wszystko WYŁO!
Gotowanie na ogniu w opcji full. By skrzyło się i rozgrzewało do czerwoności garnki. Zmieniać by to się zaczęło w jedną wielką kostkę węgla.
I żeby śmierdziało, jak życie gdy jest pod górkę i nieznośnie pocą się pachy. I by huczało dymem, ciemnym gęstym, by trącało sadzą, osiadającą później na mym wpół nagim ciele, rozłożonym niedbale na tacy parapetu.
Naczynia jak ziemia, która potrzebuje dobrotliwego wpływu minerałów i atomów , oraz pierwiastków pierwszych z martwych organów organizmów żywych.
Bo TUJE najlepiej rosną na cmentarzu.
Szukając przyszłości czuje skrzydła kiełkujące mi na plecach.

poniedziałek, 5 marca 2012

czwartek, 2 lutego 2012

Ręce.

Bo jestem ciałem na tym ostatnim pokoju.
Dziś.
Pacierzem jestem, składam się jak ręce.
Światła skupieniem, obuchem się trafiam
Sam w tej ziemi się grzebie
paznokcie w bezruchu

Kolejno odlicz,
kościelne wymienianki,
słowem, nazwiskiem,
co czekasz zbyt późno.
Tym życiem zagapisz,
na moment zapomnisz,
a już przeleciało i marszczą się ręce.

Nasze jest Twoje i razem osobno,
Przysięgi, rymy, serca łaskotanie.
Po nocach potem tylko gołe stopy,
wiatru pokwilanie i puste objęcia.

Klucze w kieszeni dziś już nie zadźwięczą.
W nerwach zgubienia ich szukać nie trzeba.
Rozprostuje kości, ręce już odjęte
plama na obrusie i święte poczęcie.

wtorek, 31 stycznia 2012

o Grzesiu

a to jest chyba o mnie, a może nawet dość za bardzo!
no i imię się zgadza...a historie z dziecięcych wierszy tak trafnie opisują dorosłe życie.

Jest minus piętnaście.
mam suche włosy i mokre spojrzenie.
Czapkę z pomponem i skasowany bilet.
Chodźmy do dra.

"- Wrzuciłeś Grzesiu list do skrzynki, jak prosiłam?
- List, proszę cioci? List? Wrzuciłem, ciociu miła!
- Nie kłamiesz, Grzesiu? Lepiej przyznaj się kochanie!
- Jak ciocię kocham, proszę cioci, że nie kłamię!
- Oj, Grzesiu kłamiesz! Lepiej powiedz po dobroci!
- Ja miałbym kłamać? Niemożliwe, proszę cioci!
- Wuj Leon czeka na ten list, więc daj mi słowo.
- No, słowo daję! I pamiętam szczegółowo:
List był do wuja Leona,
A skrzynka była czerwona,
A koperta...no, taka... tego...
Nic takiego nadzwyczajnego,
A na kopercie - nazwisko
I Łódz... i ta ulica z numerem,
I pamiętam wszystko:
Że znaczek był z Belwederem,
A jak wrzucałem list do skrzynki,
To przechodził tatuś Halinki,
I jeden oficer też wrzucał,
Wysoki - wysoki,
Taki wysoki, że jak wrzucał, to kucał,
I jechała taksówka... i trąbił autobus,
I szły jakieś trzy dziewczynki,
Jak wrzucałem ten list do skrzynki...
Ciocia głową pokiwała,
Otworzyła szeroko oczy ze zdumienia:
- Oj, Grzesiu, Grzesiu!
- Przecież ja ci wcale nie dałam
- Żadnego listu do wrzucenia!... "


muzycznie chilli zet


i ja w Dra.

czwartek, 26 stycznia 2012

Jest to deszczowy maj,
i arabski dźwięk przez ucho sie wciska.
I jest zimna styczeń, i pora roku
na ostatnie litery.
Jest wiatru rozkosz,
i letnie pokwitanie.
Jest stan i skupienie.
Jest czas i czas na lewitowanie.


Chłodu wiersze,
sto czasu litery i dramat kobiety na jesiennej szosie.
Jest banał lata trzy miesiące
przemoczone buty i przepalone włosy.
Jest czas co nie ucieka, trwa i trwoni me ciało i ze mną.
Jest ręka dzis do odpowiedzi sie zgłosi,
po odpust, udręke i sedno.

wtorek, 10 stycznia 2012

Urlop pełną gębą. Piwo samo się w mych żyłach tłoczy. Przez magiczne pączkowanie drożdży i chmielu. Z korzeniem imbiru w bonusie. Przyjmuje dziś petentów, co rozmową uszy moje raczyć będą. Vis-a-vis mnie zasiądą i cieszyć oko moje zechcą swą nienaganna sylwetką i mimiką twarzy. Ja dziś zapraszam. Uciekam przed zmartwieniem i korporacją. Dziś konsekwentnie piastować mogę tylko pijaństwo. Jako stanowisko przejrzyste i klarowne. Stanowisko urlopowe. Mam muszkę, marynarkę i kolory wiosny. Zadbane paznokcie i pachnące skronie. Wspaniale gestykuluje i mam stronnicze włosy. Dziś bajek nie zmyślam tylko prawdę głoszę i zakładam że trwać w tym będę do tygodnia końca. Tymczasem zapraszam tych co narzekać im nie jest dane, na popołudniowe gadanie, papierosy i pociechę oka!Buźka.

i poematy pisze, a może błędy leksykalne urządzam.(nie wiem jakie to ha!)

A co to za miejsce?
Gdzieś poza czasem
Gdzie tylko Kot zagląda czasem
I jakiś tylko taki znicz przy torowisku smętny mroczy
Ręce twoje
Ręce twoje przyjacielu na nim odbite.

Wszystko się od niechcenia tutaj tłoczy
Zeschłe drzewo i wyjące trawy.
Tak przypadkowo
i bardzo bez ładu.
Matka natura tu nawet palcem nie tknęła,
samo się tak to życie toczy
samo obraz układa,
bez czyjegoś widzimisię,
jakiegoś układu,
artystycznej wizji,
czy choćby lekkiej konsultacji.
Mozolnie kamienie ktoś tu dwa
wtoczył.
Może jeszcze przed Chrystusem,
a może przed zniczem.
Co już dawno zgasł, ale szkło trwa w zaroślach i huczy.

Rąk dziś do pacierza nikt nie składa,
na tacę nie prosi.
Tylko choć o jedno spojrzenie,
dotyk czyjejś dłoni,
ktoś się zaniepokoi,
ktoś tu coś ryśnię,
kamień toczy,
ziemie wzruszy.

A co to za miejsce?
Już pewnie nikt nie spyta.

Zniknęło gdzieś za szybą,
następna stacja, następne życia.

No przy okazji muszki to stare utwory, że tak się wyrażę, wkleję.

uwielbiam gitarę na starcie.


a tu dokładnie 3:12....mam ciarki nawet na moim obolałych plecach.

poniedziałek, 9 stycznia 2012

It's just a cigarette and it's just a Malboro Light.


Papierosy. Melodie. Tęsknoty.
Czy jest coś przyjemniejszego niż okienny parapet?
Poranny smog wtłacza się do mojego mieszkania, poprzez na wpół zamknięte okno. Zamydla mi oczy i zatraca rzeczywistość. Tlenek węgla tego miasta. Rozmywa się telewizor, głowa powoli omyka się na łokciu, by po chwili upaść na poduszkę. Światło traci na wartości jak polska waluta. Robi się ciemniej i ciemniej. Stan omdlenia jest bliski. Mózg wariuje wysyłając tysiące sygnałów do wszystkich części mego ciała. Jednak nic nie reaguje. Zawieszony w między-czasie trwam i rozmyślam. O zeszłorocznej jesieni, o niekończącym się leci, i tych mokrych włosach. Dreszcz przechodzi mi po plecach. Staję się bezwładny, otacza mnie fuzja zapachów i smaków. Lewituje między nimi sięgając do tych ulubionych wskazującym palcem. Wyjadam je jak resztki ciasta z miski. Wyborne. Minęła godzina? Dzień? Sekunda?
Coś piecze mnie w palce. Papieros się wypalił. Czas na przemyślenia minął. Rzeczywistość bombarduje obrazem starej kamienicy z naprzeciwka. Gdzie chyba nikt nie mieszka. Rzeczywistość nie jest papierosem. Rzeczywistość jest chujowa.

sobota, 7 stycznia 2012

Jeszcze tylko ta noc.



I kiedy myślał że wszystko zaczyna się prostować, że zmierza ku dobremu, los właśnie wtedy robił mu psikusa i wywracał w miarę uregulowane życie do góry nogami. Momentami miał już wszystkiego dosyć. Gdyby umiał, chciałby zebrać to wszystko, spiąć wielka agrafką i spakować w jedną torbę, ale aktualnie się nie dało. Życie wydostawało się przez drobne otwory i rozlewało się na około jak przez dziurawą chochle.
Bez tych bezsennych nocy, bez tej całej sakralnej otoczki, bez uncji alkoholu, przyjmowanych w zgodzie z wskazówką zegara, musiał stać się zły.
Bez bodźców zewnętrznych nakręcających jego umysł, dających mu wszystko czego potrzebuje, popadał w szaleństwo. Narastające fantazję, zaczęły przyćmiewać realne życie i niszczyły wszystko co przez pewien czas tak skrzętnie budował.
Przyszłość nie istnieje, było tylko tu i teraz.
W tylko jemu znanych miejscach, uwalniał całą moc, jaką w sobie nosił. Darł się na kawałki, rozrzucając swoje spełniające się ego na wszystkie części tych posępnych przybytków.
Życie pulsowało mu w skroni, źrenice zachodziły krwią, dotyk szaleństwa niczym dotyk magicznej różdżki, sprawiał że znów zaczynał racjonalnie myśleć. Znów czuł płynącą w żyłach krew. Nie żył fantazjami, historiami wymyślonymi podczas tych chłodnych nocy z nią w łóżku. Gromadzona energia znajdowała ujście i wyznaczała nowy tor w życiu. Ścieżka która prędzej czy później znów zarośnie jego wianuszkiem kłamstw, pajęczyna sekretów.
Droga którą nie będzie mu dane kroczyć, jawi się aktualnie tak wyraźnie w jego głowie. Jest namacalna, jasna i wyraźna. Wystarczy iść. Wyciągnąć nogi i zrobić pierwszy krok. Ten najtrudniejszy. Ten aktualny. Ten krok tej chwili. Przez najbliższe godziny czuć będzie wyraźnie pod stopami ten znany grunt. Wyczuwać będzie każdy kamień czy nierówność. Jeszcze przez kilka chwil podążać nią będzie na oślep. Nie zważając na konsekwencje. Bez myślenia o dniu jutrzejszym. Dziś jest tylko dziś, a następna okazja może się już nie przydarzyć. Jeszcze tylko przez moment czuć będzie znajomy zapach, docierający tak wyraźnie do jego rozszerzonych nozdrzy. Jeszcze przez te parę chwil ciało jego przeszywać będą znajome bodźce. Jeszcze tylko ta noc, ta jedna noc.