my own privet Idahoo

my own privet Idahoo

środa, 3 kwietnia 2013

podarty denim

Twoje siły i twoje nauki sześć razy powtarzane. a może nawet i sześćdziesiąt. Ja pewnie tyle samo razy to zapomniałem... Podchodzisz wtedy jak kot, a to kto? Jak zwierze z natury leniwe, łasisz się na moje myśli z natury lepsze. Bo głupsze! Głupota powtarzana raz i na wieki przez Twoje usta sobie ciągle przemyka. Bez wiedzy Twojej, bo tak dla jasności chyba nie rozumiesz zbyt wiele. Powtarzając na okrągło stare cytaty, i książkowe dramaty. I pamiętaj: że podarte jeansy to jest luksus, którego ty nie posiądziesz.

niedziela, 31 marca 2013

teraz mam tak jak wtedy(z archiwum bloga)

Zapisany byłem na audiencję u papieża ,że Jezus wcale nie umarł. Ja mam ropę na sercu, krzyż noszę na barkach. Plastikowe życie z bateryjką w plecach. Ostatnio otacza mnie moc przypadków. Przypadkowo chowam głowę w piasek, przypadkowo śpiewam na całe gardło, w tramwaju, gdzie ludzie myślą, żem szaleniec, żem głupek. Zombie opanowały już do końca to miasto. Uciekać bym chciał, od śniegu i mrozu, ale gdy tylko rozpędzam się i biegnę, podkłada ktoś pod nogi me ślizgawki i gołoledzie. Przymioty zimy-tej kur**y i suki. Na całe gardło dziś krzyczeć chcę, że w głowie mojej nuklearna wojna, że gęsi wyleciały za morze, że już nigdy nie zobaczę wiosny. Na całe gardło krzyczę dziś, że miłość to nie puzzle, że skleisz na brystolu kawałek po kawałku, układanka z uczuć. I oglądać móc będziesz na boazerii w korytarzu, w mieszkaniu, gdzieś w bloku, gdzie nie mieszka szatan. Jezus nie umarł, bo dziś konam ja. Artysta-plastyk, malarz-wirtuoz, żywiciel-martwych, stadium i rozwój. Zabiłem już nudę, w gównie mieszka diabeł, ja już tylko złote sukna zakładam i błądze po otchłani mej i obrazy tworzę, światy układam i bajkę pisze o Jasiu i wiedźmie. Jak jej uciekłem, zabiłem i zjadłem, ręce odciąłem i pieściłem nimi swe boskie ciało. Sam Apollo mi się z nieba przyglądał i spływał na mnie strumień uniesień. Dziś już namaszczony jestem, złote runo pod pazuchą nosze, nicią Ariadny swe sukna zlepiam i ambrozję piję, w boskim uniesieniu. Od dziś dyzlekcję i zgryz krzywy do kufra chowam, bom ja nie umarł, ale zmartwych powrócił.

niedziela, 20 stycznia 2013

art must be .....

-na tej linie patrz, na tej, na tej linie, widzisz... -na linie? -na linie widzisz? Ptak, widzisz, chce uciec. Patrz na linie, widzisz? To jest chyba kruk. Czy ty widzisz? Widzisz? Ej!? Był 11 stycznia 1956 roku. W mieszkaniu, w oficynie, na parterze. Że niski parter. Marznę. Jest zima. Zima stulecia. Zima XX wieku. Śnieg mówi mi dzisiaj: zostań. Na niebie przelatuje ptak. Rwie się. Wyrywa. Trzepocze skrzydłami. Nie może dalej, nie może wyżej. Jego myśli w jednym spojrzeniu krzyżuje się z moimi. Teraz już wiem jak się umiera, a może dopiero teraz wiem jak się żyję. Wyspa łóżka jest teraz moim jedynym ratunkiem, moim spowiednikiem i moim pobratymcą. Pościel źle, że zamek przy buzi i gryzie. Ptak się trzepocze. -Widzisz?

sobota, 5 stycznia 2013

Ocean nie wolnego czasu. Kraków Kraków Kraków

Wrócić trzeba kiedy się ponoć umarło. Już nawet na słupie widziałem klepsydrę. Takie nazwisko podobne i imię na G. Westchnąłem, minąłem, myślałem. Jednak pisane mi było inaczej, że piach nie i nie tuje. Tak jest jednak jakby przewidziane. Ten Kraków i Ocean być może nie wolnego czasu. Jednak przewidziane to było. To miasto, te ulice, te domu. Kraków każe zapomnieć Ci o wszystkim tym co widziałeś wcześniej. Krztusi starymi miejscami, odurza starością. Wspomnienie tam przemyka nawet w bruku przerwie. Gdzieś pod dachami kumulują się stare nadzieje. Zapomnieć pozwala o życiu co było, choć przecież trwa i trwać będzie. Bo co było nie przemija z czasem, trwa gdzieś w żołądku, w jelitach, w otrzewnej. Nie ma po co zapominać tego, przecież wciąż łza się kręci gdy pociągiem wjeżdżasz, wprost na cytadele, czy teatralny most. Poznań będzie domem dla mnie. Tak już na zawsze. Tutaj narodziło się dla mnie, moje Ja. Tutaj żyją ludzie, tutaj rosną domy. Kraków mówi mi na Kazimierzu: TRWAJ! i żyj, tak znowu, jeszcze, po raz kolejny. Nowe życie, choć przecież stare. Nauczyłem się żyć już z walizkami. Osiąść. Może? Za lat kilka. Choć nie wiem czy los takie szykuje mi plany. odkopałem coś ładnego