my own privet Idahoo

my own privet Idahoo

czwartek, 17 czerwca 2010

LAS.

Emocjonalizm człowieka, jest zagadką, której pojąć nie umiem. Procesy psychiczne, które poznaniu i czynnościom podmiotu nadają jakość, oraz określają znaczenie, empatia i inne czynności mózgowe, które tak bardzo odróżniają nas od zwierząt-tabularasa. Tak często krytykowana instynktowność człowieka, bardzo często bierze górę nad nami i kieruje tak znakomicie, iż emocjonalizm zanika.
Tracimy to co wg.mnie jest najważniejsze. Czucie.
Miejska dżungla, to dżungla nie ludzka, lecz zwierzęca. Aspołeczne zachowania, wychylenia od normy, atakują mnie codziennie i wbijają żądło w najbardziej czułe miejsce.
Ludzie zatracili się w ścieżce jaką obrali, nie zważając na wszytko co się wokół nich dzieje. Emocjonalne Zombie, problem dotykający każde większe miasto. Od razu rozpoznaje objawy, stawiam diagnozy i izoluje się, oby mnie jeden z nich przypadkiem nie ugryzł.
Wielka pandemia na którą nie ma uniwersalnego lekarstwa, bo każdy jest inny, każdy potrzebuje innego lekarza, innej recepty, innej dawki leków.
Choroba atakująca przede wszystkim "city", dzięki Bogu, że żyje na moim sennym Staszica, gdzie cykl dnia wyznaczany jest dźwiękiem kolejnej otwieranej puszki piwa pod bramą, gdzie porę roku dyktuje outfit pewnego żula z pod sklepu i gdzie czas wg. mnie zatrzymał się w 1997.
Prawdziwa enklawa, strefa wolnocłowa, takie miasto w mieście, Watykan Poznania, z znamiennym napisem: "Witamy w syfie".

Oczywiście mały edytorial na "bezendu"
Sesja przenosząca nas właśnie w taki aglomeracyjny las. "Enklawę", która już od dawna skażona jest ludzką ręką, nieokiełznany park miejski, na którym wypasa swe piersi kobieta, a nie emocjonalne zombie.
Sesja przypomniała mi dzieciństwo, w którym pierwsza miłość to papierosy z nią w lesie za miastem, gdzie zarośnięte stare bunkry, stawały się nagle scenografią do post-apokaliptycznej historii i gdzie ognisko z plastikowych butelek nagle wymykało się z pod kontroli.
Jest jeszcze nagość, jako znacznik dzieciństwa, taka bezwstydna, naturalna i trochę nieśmiała, ale tylko trochę.







Photographer: Jamie Nelson
Magazine: Oyster
Date: November, 2009
I love it

4 komentarze:

  1. Dziś wszyscy piszą swoje najładniejsze notki....i ta też jest najładniejsza. Chyba założę sobie Arcziego koszulę zaraz.

    OdpowiedzUsuń
  2. to wszystko przez pieśń na dziś dzień... jest u mnie na tablycy!

    OdpowiedzUsuń
  3. nie zapominaj, gdzie jest prawdziwa "wieczna wilda" welcome to hell.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja siedzę w lesie codziennie, spaceruję godzinami i odpędzam komary. Wcale przy tym nie chudnę, co dziwne, bo jem niewiele. Ale ze mną chyba jak ze słoniami - co by nie zrobiły latać nie będą. Wysłałem Ci zdjęcie swojej "Wisteria Lane" chaty, bo jak na nią popatrzyłem to sobie o naszych balkonowych gadkach pomyślałem. Potwierdzenia jednak nie dostałem, więc rzuciłem foto na FB. Dziwnie dobrze jest mi bez alkoholu i papierosów. Czuje się jakiś taki świeży, a mleko w deszczu nigdy mi tak nie smakowało. Rozpisałem się. Nite nite.

    OdpowiedzUsuń