my own privet Idahoo

my own privet Idahoo

poniedziałek, 27 września 2010

Tak to ja

"Komunikacja miejska. Zagadka Sagalii. Zupełnie. Tajemnica. Już tyle jeżdżę tym wszystkim, a ciągle nie rozumiem. Zawsze nic na czas. To za szybko,za późno, w ogóle jak się chce. Nikt już nie pamięta, że są rozkłady. Tak idziesz i czekasz, na coś co podjedzie, w zamyśle na tramwaj, a tu przyjeżdża autobus zastępczy, na przykład.
Totalny rozkład, ludzie zupełnie od rzeczy. Niby duże miasto, wszystko już jest, cały gatunek ludzki rozwinięty, w ogóle homo sapiens życia. A tu, w tym środku komunikacji miejskiej, wszyscy jacyś nieskończeni. Dwie osoby w ogóle uczesane. To jest tylko szczotka i suszarka oczywiście. Żadnych szaleństw.
Pora roku: przejście. Wszyscy szarzy. Szare beże plus odcień pomarańczy, egzotyka serwowana w postaci opalenizny, nielegalnie zdobytej w komorach solaryzacyjnych. Złoty dwadzieścia minuta. Dziesięć minut. Człowiek-przedawkował Kubusia sok. Chłód, zimne tramwaje, zimni ludzie , totalna dezinformacja, deszablowanie. Nikt niedoprasowany, nikt nie do końca. Wszystkim postawiam zarzuty. Sędzia Anna Maria Wesołowska wyda wyrok tuż po przerwie.
Osiem minut, moja agencja. Ludzie fajni. Trzy dni pracy.Biuro przyjemne. Ogólnie biało-szare wykończenia. Metal i szkło. Bardzo przyjemny budynek. Oczywiście moje miejsce pracy, zupełnie realne. Narcyzm mojej osoby, w postaci obrazka pomieszczenia, w którym przebywam. Żadnego odłączania się, myślenia o dupie maryni, czy debatowania z samym sobą. Tu się pracuje, tu się nie je, tu jest moja świątynia.
Można owszem wpaść na herbatę, ale na specjalnych zasadach. Mam takie.
Żadnego wleczenia się, wejścia z sapaniem. Żadnych dotyków, powietrznych całusów, ogólnie od wejścia obowiązuje zakaz mówienia litery "u" milcząc. Żadnych ustnych dzióbków. Herbata pita bez poklasku. Serweta w tym samym miejscu. Pozycja wyprostowania, żadnych zgarbień, co najwyżej "noga na nogę". I łyżeczkę odkładamy na podstawek, nienawidzę cieknących kropelek. Dopijasz herbatę, koniec rozmowy, debaty. Zostawienie większego łyka na dnie filiżanki, racją ocalenia moich uszu, od dźwięków kończącego się napoju. Żyje w stalinowskiej Rosji mojego biurka.
Czas biegnie nie nachalnie. Nie narzuca się za nad. Zupełnie. Pracuje; telefon, bez "dzień dobry", rozłączam się, udaje że pomyłka. Znów telefon, dzień dobry słyszę, rozmowę przyzwolono, będzie dialog. Oczywiście małe spory, dyskusje, ale z dużą dozą zachowania zasad rozmowy telefonicznej. Cieszę się, że brak tutaj wizualizacji. Ludzie często goszczą w swoich gestach gafy. A tu telefon, dialog, konsensus.
Zaplanowany dzień pierwszy mija pod znakiem uzgodnienia szczególików z reklamodawcami, oraz załatwienie partnerów, czysto medialnych.
DOM, mieszkanie, w sumie pokój w hotelu. Alkoholowe libacje sam na sam. Perfekcyjny rozkład perfekcjonisty. Wieczór-marzenie. Obrabowałem monopolowy, część większa spijam wieczorem, za to pocieszyciele zostawiam na rano. Tak jestem alkoholikiem. A może nie lubię tego słowa, więc nazwę się alkoholowym bogiem. Wyjdę za mąż za wódkę. Wiem to już dziś. Otwieram, pierwszy łyk, kieliszek odstawiony poprawnie. Rozkosz.
Powoli spływająca ciecz do mojego żołądka. Pierwsze trzy strzały, żadnego popijania. Czuwam. Wychwytuje powolne niedociągnięcia mojego organizmy, tak dobrze skonstruowanego. Znów jestem przeciętny, mam różne braki systemu, nie umiem już kłamać. Czuje zgrzyty, czuje że ciało zaczyna powolny proces detoksykacji, a ja wiem że muszę go jeszcze opóźnić. Cola, wódka, ja i lód. Pół uznaje za wypitą. Zawsze pojemność 0,7. Poza-cielesna teleportacja za pomocą mililitrów. Alkohol rozlewam na uncję, dzielę na skali zegara. Pije poprawnie, z dystansem. Odliczam kolejne minuty i sięgam po kolejnego kieliszka. Mnożę procenty.
Uprawiam zaplanowany alkoholizm, a trenerem jestem ja sam."


Modysta mówi Weee do it!
Dior na jesień, oczywiście w wydaniu HC, jest moim alkoholem. Upijam się tym wszystkim i znów kocham Galliano! Może zawsze go kochałem, ale zbyt bacznie nie obserwowałem. Kolekcja kwiatowa na zimę. KOCHAM!oglądać i uczyć się od mistrza.

9 komentarzy:

  1. i właśnie przez mpk boję się powrotu do Poznania :/

    OdpowiedzUsuń
  2. Gdzieś już to słyszałam, zaraz, zaraz...wiem - od Ciebie na moim fotelu:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Oraz - ja jeżdżę tylko tramwajami i moje są zawsze na czas:)

    OdpowiedzUsuń
  4. NIENAWIDZĘ MPK I PKS! kiedyś im to wszystko spalę, żeby na nowe powymieniali i zaczęli o ludziach myśleć, bo dla nich jeżdzą gnoje - najwidoczniej zapomnieli.

    OdpowiedzUsuń
  5. Boże. Chcę tak pięknie pić.

    OdpowiedzUsuń
  6. Lub, przykładowo, autobus/tramwaj wywiezie Cię gdzieś na manowce, bo trasa zmieniona, a Ty w błogiej nieświadomości.

    OdpowiedzUsuń
  7. najlepsze są nocne. zwłaszcza koło dworca wschodniego w Warszawie. jak nie wiesz z której strony stanąć, to autobus może ci przejechać koło nosa, albo wsiadasz i jedziesz w przeciwnym kierunku. bosko :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Przynajmniej wiesz, kiedy autobus nadjedzie. U mnie zawsze waha się to między 7-12 minut i nigdy nie wiem czy to bliżej czy dalej. Ja uprawiam wypoczynek i spanie i chudnę. Nareszcie. To pociesza i nie każe jeść wcale.

    OdpowiedzUsuń