my own privet Idahoo

my own privet Idahoo

niedziela, 7 listopada 2010

4pory roku.

Wszystko się wykoleiło. Człowiek jest jak jebane pory roku. Rodzi się wiosną, a umiera jesienią.W czasie najgorętszego okresu życia, haruję jak wół, w pocie czoła, w czasie niekończącego się lata, żeby podczas jesieni, która znikła już w strefie klimatycznej Polska, stać w kolejkach do lekarzy, mentorów i wróżbitów z Ezo.tv.
I właśnie jesień boli najbardziej. Włosy wypadają nam jak liście drzewa-klon. Przypruszeni pierwszym szronem-szarzejemy, marszczymy się niczym nigdy nie zebrane owoce w sadzie.
Ja jestem jabłonią. Pozostawiam po sobie plon, ale nie zebrany przez nikogo. Patrze jak moje dzieci się starzeją, niechciane,nielubiane, marszczą się gdzieś na światowej łące, w kosmicznym sadzie.
Wszyscy w końcu wylądujemy na kompostowniku tej galaktyki, tyle że ja nigdy się nie przetworze. Nie wrócę w postaci minerałów, atomów z powrotem na łono matki ziemi.
Nie zasilę kolejnego pokolenia, nie dam nikomu zielonej karty życia. Uschnę w fotelu, mumia z popkultury. Architekt z gówna. Zasuszą mnie pokolenia i nosić będą jak święty obrazek w starej książce. Jako zakładka, przerywnik, przypomnienie.
Zakładką będę rozdzielał ich życie. Pokazywał ile jeszcze mają czasu do końca, by zmienić swoje życie i nie skończyć jak ja sam.
Przerywnikiem w opowiadanej historii będę straszył małe dzieci i ludzi z downem.
Jako przestroga i groźba. Jako zła dobranocka dla nierzecznych pięciolatków. Jako kara za przewinienie, za pierwszą automasturbacje, z złodziejstwo lizaka.
Przypominać będę też o czasach, które już nie wrócą. Bo młodość to błędy, które pozostają w nas już nigdy nie przebaczone. Błędy młodości, których nie leczy czas. Zastygają one w nas. Znajdują dogodne miejsce w organizmie i rozrastając się zabijają swojego żywiciela. Wariujemy na starość, bo młodość nie odchodzi, zalega w nas jak wielka kula bigosu z żołądku. Ciężka i niestrawna. I zawsze już jesteśmy za młodzi.
Będąc wrakiem człowieka jestem za młody na emeryturę. 35lat pracy zwraca się mi tylko, brzydkim beknięciem przy stole.
Za młodzi na dotację, na specjalne warunki, na inne traktowanie. Ciągle za młodzi, na zwolnienie dla nas miejsca przez kogoś w tramwaju. Bo przecież zawsze znajdą się starsi i bardziej schorowani. Są kobiety, są matki z dzieckiem, jest osoba z porażeniem. I kiedy już w końcu możesz usiąść, przychodzi zima i umierasz. Z spękanymi ustami od ciągłego nienasycenia za życia.

3 komentarze:

  1. Ja bardzo proszę wyjść z tego podłego nastroju. Bardzo proszę Pana serdecznego o przyjście do mnie, najlepiej.....natychmiast!!!
    Czekam.

    OdpowiedzUsuń
  2. to głupio zabrzmi (to też mówili mi ostatnio przyjaciele i brzmiało równie głupio...) ale.... będzie dobrze. bo przecież jeśli nie może być gorzej, to może być już tylko lepiej! nie daj się!

    OdpowiedzUsuń
  3. Nienawidzę Cię, bo piszesz lepiej ode mnie.

    OdpowiedzUsuń