my own privet Idahoo

my own privet Idahoo

piątek, 27 marca 2015

Wiatr na pogodę...

Mamy siebie tak powoli. Na końcach palców się spotykamy. Stykamy się tym, naszym życiem, które zmienia się tak diametralnie, choć cała zewnętrza powłoka nawet nie drgnie. Tak szybko uciekają minuty, w porannym pędzie, nie zdążysz nawet wypić kawy, już coś dzwoni, coś już każde nam znikać. Biec przed siebie  tak szybko jak tylko się da i dalej niż jesteśmy sobie w stanie wyobrazić. Nie dane jest nam czekać.
Za szybą zmienia się krajobraz, przemykają polskie wsie, pojedyncze domy , gdzieś rozrzucone po ciągle rosnących jeszcze lasach. Tam znaleźli swoje miejsce, na tym uroczysku. Cztery ściany i dach. Tyle postawili, tak żyją, bez tych technologii, po sąsiedzku z brzozą, młodnikiem, starą żwirownią. Tak jest już im dobrze. Etapy swojego życia dostosowują do pór roku. Do oczekiwania na wiosnę, do zimowej stagnacji i do rozkoszy lata, zimnego kompotu z dziką miętą. Gdzie uroczystość to każdy poranek, to wspólny posiłek, wypita herbata. Tak z rana tam na pewno jest herbata. Kawa później do ciasta, do słodkiego. Tak tam na pewno się żyje i ratuje ich, że rano znów słyszą ptaki, tak jak my budziki, że deszcz spokojnie siąpi a nie burza i że przymrozek w nocy ściął tarninę, konfitura z niej pewnie lepsza niż antybiotyk. My wtedy czekamy na tramwaj.
 Nagle, kiedy już tego wszystkiego masz dość, na końcach palców znów się spotkasz i masz pewność, że jednak jesteś w dobrym miejscu.

„…mówili w domu o mnie, wiatr na pogodę…”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz