my own privet Idahoo

my own privet Idahoo

czwartek, 26 marca 2015

W okularach przeciwsłonecznych i ze smartfonem.

W okularach przeciwsłonecznych i ze "smartfonem".
Jest tak, że przemykam przez miasto po prostu, bez tych gadżetów, ze zwykłym uśmiechem, jeszcze tak mało obecnym na ustach Poznaniaków, po właśnie kończącej się zimie. Porze roku, która nie istnieje w strefie klimatycznej Polska, bo u nas to jest tylko mgła i wieczne dwa na plusie. No i w sumie całkiem szaro, bo nie wszystkie budynki zamieniono w pastelowe, geometryczne oazy termoizolacji.
Wiem, że będzie to piękny dzień. Ciepło już z samego rana, trochę nieznośnie odciska mi się na prawym policzku. Dzisiaj jadę tramwajem. Mamy wiecznie siedzących w nich emerytów, studentów i ich "koła oraz lekko spóźnionych do pracy, którzy już samą miną chcą popchnąć tramwaj do przodu. Pojawiają się też osobniki tak charakterystyczne w XXI wieku, jak grzyby atomowe w latach 50 na Pacyfiku. Dla nich najlepiej osobny przedział, wejście z podjazdem oraz osobny pas ruchu. Mamy ścieżki rowerowe, miejmy ścieżki dla zombie ze "smartfonem". Raczej nie interesuję ich nic więcej, niż ciągłe mazanie palcem po ekranie. Instynktownie opuszczają tramwaj na docelowych przystankach, kierując się chyba jakąś wyższą metafizyką, bo ich wzrok nawet nie drgnie, wciąż wpatrzony w migające diody LED. Nad takimi to można skakać, biegać, a on tak będzie siedział niewzruszony. Za dwadzieścia lata nie spojrzymy na siebie na ulicy, nie powiemy spontanicznie "cześć", czy wymienimy się poglądami z osobą siedzącą dłuższy czas obok nas w pociągu, bo już dziś tego nie robimy.
"Smartfon", przekleństwo czy dar?

2 komentarze: