Żyje w świecie źle ubierających się ludzi.
Na każdym kroku chce zaczepiać, negować, oblewać wrzątkiem? może
Kiedy cały czas się pracuje z rzeczami, a w głowie się ma niekończąca krainę trójwymiarowych stylizacji, zetknięcie z poznańska ulicą grozi zawałem.
I kiedy myślałem że jest lepiej nowotwór znów wraca, w postaci sztruksowej jesieni i chemia już nie działa. Nasze społeczeństwo potrzebuje przeszczepu!
Malują mi się w głowie obrazy, których nie mogę wyrazić słowami. Mam tak zawiły umysł, że ciężko określić go jakkolwiek.
Zazdroszczę czasami "prosto-liniowcom", że żywot zwyczajny wiodą, przepasany na zmianę 3-letnią marynarką, zakupami w realu i niepowodzeniami w pracy. Chce wkradać się w ich głowy i widzieć ich obrazy, ich historie, ich wirtualną rzeczywistość.
Lecz jeśli jej nie ma? Jeśli ludzie są już naprawdę uczuciowymi zombie.
Tak często zastanawiam się, dlaczego niektórzy ludzi widzą inaczej te same rzeczy. Jak to jest możliwe, że tak skrajnie od siebie się różnimy, przecież jesteśmy tym samym gatunkiem, tą samą rodziną, tą samą gałęzią w darwinowskiej ewolucji.
Tak proste rzeczy, jak cekinada na bluzce jednej kobiety może siać zachwyt wśród jej koleżanek, oraz spowodować odejście od zmysłów takiej osoby jak ja.
Dlaczego? Czy każdy z nas widzi inaczej.
Może ja jestem nienormalny, malują mi się w głowie rożne historie.
Widzę przedmiot, widzę już całą jego genealogie, widzę pokrewieństwa i widzę dramaty jakie może spowodować. Wymyślam zmyślone światy, swoiste alterego, które postrzega za mnie pewne sprawy, których ja sam sobie wytłumaczyć nie mogę.
Czasami wszędzie jest różowo, mają ludzie uśmiechy i nic mnie nie przytłacza.
Ostatnio jednak jechałem tramwajem i zalała mnie ta cała realna rzeczywistość.
Z zbrodniami, z nieszczęściami, krzywymi zgryzami, problemem nietolerancji, oraz tymi wszystkimi odzieżowymi wpadkami. Każdy był zły, mp3 nie pomagało, okulary przeciwsłoneczne nie tworzyły zasłony przed tym ogniem piekielnym.
Wszystko przeciekło, wprost do mojej głowy tworząc mi jajecznice obrzydliwych myśli.
Spływało to wszystko, tak gwałtownie jak wezbrane rzeki, po pierwszej wiosennej odwilży i zostawiło bliznę w postaci ogromnej wyrwy.
Potrzebuje teraz dużo czasu, żeby nanieść w to miejsce połacie żyznej gleby.
Tak normalnie jest tak pięknie, moja miłość jest tą jedyną, zmieniam prace ponoć na lepszą, znów maluje, chyba wrócę do szkoły od października i mam tak dużo "nakrętek", aby szybować ku górze.
Lecz jednak mam chyba na nogach jebane ołowiane buty. Czas je szybko zamienić na trampki, żeby wykorzystać te dogodne wiatry.
Od "wypadku" w tramwaju, nienawidzę telefonów, terminarzy, mejli, skrzynek pocztowych, wyciągów z banku, kont, urzędów skarbowych, formalności, dokumentów, legitymacji, dowodów osobistych...
Są czarną, paląca plamą w moje głowie, nie dotykam, bo parzą.